ooo tak ! Tesla 🙂
(Stanford University, Steve Jobs, Tesla, 3D glasses)
– kto pierwszy przyleci do San Francisco, wypożycza samochód i przyjeżdża po tego drugiego, ok?
– ok!
– to kiedy masz lot?
– nie wiem jeszcze, a ty?
– też nie wiem
– no to umówieni ! 🙂
Myślałem, że filmy o Californi kłamią.
Że nie ma tych ślicznych blondynek, surfingu, plaż, starych Mustangów i sympatycznych ludzi.
Źle myślałem.
Jest wszystko, a nawet więcej.
Trafiam wariatów wszędzie. W samolocie siedział obok. Czaił się strasznie, żeby zagadać. Zresztą oni wszyscy za wielką wodą czają się żeby gadać. Zabawne, że ludzie lubią ludzi i lubią ze sobą rozmawiać. Pospałem, pogapiłem się w okno, pomyślałem o tym co będzie. Czy wierzę w Boga? Padło z prawej strony. Później czy w Chrystusa? Skończyło się na tym, że dał mi swoją Biblię. Spodobała mi się bardzo bo była w moro i tylko dlatego ją wziąłem. Dał mi też wizytówkę, że gdybym potrzebował czegoś w SF, żebym dzwonił. Oddałem mu w zamian uśmiech. Pułkownik Marynarki Wojennej USA – fajnie to wygląda na tym małym kartoniku. Ciekawe czy ma starego Mustanga?
Rainer doleciał pierwszy. Wypożyczył Nissana, z którym mocno się zaprzyjaźniliśmy. Stał się naszym środkiem transportu po lepsze jutro i nowe spojrzenie na tu i teraz. Był też naszym domem. To dzięki niemu byłem w miejscach, które znałem z widokówek.
W mieście, w którym się urodziłem mam dziesięciu znajomych. Z jednymi się wspinam, z drugimi driftuję, a z trzecimi chodzę na mordobicie. To jest komplet. W świecie na szczęście znam trochę więcej dobrych dusz i gdzie nie wymyślisz, tam na 99% mam do spania jakąś kanapę. Kanapa bywa często rarytasem, bo przestrzeń życiowa jest znacząco ograniczona. Tym razem nie załapaliśmy się nawet na kanapę, choć za Nat’a dalibyśmy się pokroić. Dostaliśmy podłogę obok psa. Za koleżeństwo trzeba czasami zapłacić i dzień zaczynałem od wyprowadzania Rembrandta na kupę.
🙂
Mountain View jest kawałek od SF i połowa jego mieszkańców to najprawdopodobniej pracownicy Google. Nie są to flanelowe koszule i okulary ze słoików, a młodzi, turbo inteligenti ludzie, którzy namieszają nam wszystkim w przyszłości bo mają swój pomysł na tę rzeczywistość. Wszędzie czysto, ładnie i bezpiecznie. Nie ma ogrodzeń, choć wejście do aparatmentowca Nat’a strzegą dwie videobramki. Później klucze są już zupełnie zbędne. Ludzie jacyś dziwni, uśmiechnięci, otwarci, pomocni. Wszędzie ład i porządek. Rozpalamy grill, szparagi z krewetkami i świeżymi pomidorami. Jak za starych czasów, znowu przy jednym stole: Żyd, Niemiec i Polak. Ze wszystkich balkonów nasz jest zdecydowanie najgłośniejszy. Sąsiedzi pozdrawiają i chcą się wprosić na dobrą kolację. Dobro! Wszędzie! Gdybym miał decydować o swoim życiu tu i teraz, w oparciu o kilka ulic, które widziałem wczoraj – napisałbym chętnie do domu ”żegnajcie, nie wracam”.
Nissan trochę nas zawiódł, bo na samo dzień dobry źle wjechaliśmy do San Francisco. Miał być californijski blond i loki, a są same chłopaki w rurkach i do tego wszyscy trzymają się za ręce. W co drugim oknie widać tęczowe flagi, a reszta całuje się na chodniku manifestując swoją miłość. Piękna sprawa, ale dawaj Rainer gaz!
Z góry, pod górę. Z góry, pod górę. Samo się prosi o skakanie samochodami! Żółte linie po środku ułatwiają lądowania. Masa zieleni. Znowu jakoś dziwnie, bo porządek, spokój i uśmiechnięci ludzie. Niektóre domy są piękne i architektonicznie odwracają głowę. Sporo włożonego czasu i serca. Fajnie, że kawa nie wylewa się stojąc na stole. Nie wiem jak oni to robią, ale brawa za poziomowanie fundamentów.
Jest sporo koloru, przede wszystkim pastele. Jasno, czysto, grzecznie. Park goni park. A pomiędzy tym wszystkim już nie mała, a duża Lizbona hm tramwaje! Są przystanki, ale jadą na tyle wolno, że spokojnie zdążysz wskoczyć. Bilet kupuje się u majstra, a gada i śmieje się, standardowo ze wszysktimi w koło.
Strasznie dużo zieleni. San Francisco jest piękne. Materiałów na widokówki jest ogorm. Ze standardowych warto chwilę poleżeć, posiedzieć, pochodzić w : Pier 39 (z leniuchującymi lwami: http://www.pier39.com/home/the-sea-lion-story/sea-lion-webcam-2/) , Lombard Street (aż się prosi o złamanie zakazu prędkosci – 8m/h i przejście wszystkiego bokiem), Fisherman’s Wharf, czy Alcatraz.
W każdym z tych z miejsc jest masa ludzi, wszyscy robią tony zdjęć i podobnie jak na krakowskim rynku, są sami turyści. Ty też masz pewnie swój pomysł na miasto z czerwonym/pomarańczowym mostem.
Mnie najbardziej zainspirował Steve Jobs, bardzo chciałem przejść się tym samym chodnikiem, przejechać tą samą ulicą, zobaczyć te same okolice i poszukać wspomnień.
Zrozumiałe, że idąc tym tokiem myślenia najciekawszą wizytówką SF stał się Stanford. Dlaczego? Dlatego, że to właśnie tu padło tych kilka zmieniających życie zdań:
Oglądając amerykańskie filmy zawsze zastanawiało mnie kilka rzeczy. Czy faktycznie te uczelnie są takie super, czy campusy są faktycznie aż tak rozbudowane i o co chodzi z ideą obnoszenia się kto jest z jakiego universytetu (bractwa, sygnety, grupy, odzież z logotypami). Pojechaliśmy z samego rana. Nissana zostawiliśmy gdzieś w towarzystwie melexów. Równe drogi z niskimi krawężnikami i równiutko przyciętą trawą. Wszędzie chodzą ludzie i nie są to tylko studenci. Nikt nikogo nie sprawdza i nie ma oficjalnego wejścia. Wszystko jest otwarte i szeroko rozkłada do Ciebie ramiona na samo dzień dobry. Sprawia wrażenie eleganckiego osiedla domów jednorodzinnych w najładniejszej okolicy jaką widziałeś w każdej amerykańskiej komedii. Z tą różnicą, że nie ma domów jednorodzinnych, a są biblioteki, sale wykładowe, siłownie, sklepy, restauracje, itd.
Stanford to druga uczelnia świata, z największym campusem w Stanach. Założona jeszcze przed 1900 rokiem wyprodukowała kilka naprawdę zdolnych głów, o których musiałeś słyszeć jeśli kojarzysz takie marki jak: Google, Nike, Gap, Yahoo. Piątka jest często obecna w statysytkach uniwersytetu i tak: 50 Noblistów (profesorowie/absolwenci), 15 tys. studentów rocznie, z tego każdy płaci 15 tys dolców za kwartał nauki. Profesorowie mają luz. Nie ma naszych podziałow na mądrych i pseudomądrych. Obiad zjedliśmy w dwóch knajpach i w obu ten sam obrazek. Siedzą ze studentami przy tych samych stolikach. Na ścianach w salach wykładowych ”failure is okay” – nie bójmy się próbować, przecież to wszystko, to cenne lekcje :)!
Czuć pieniądz w powietrzu. Jest w każdym detalu, wszystko jest dopracowane, wychuchane i na bardzo wysokim poziomie.
zobacz Stanford :
campus :
Wszędzie palmy i trawniki. Ponad 100 letnie mury uczelni przyjemnie chłodzą w upalne dni. Niektóre budynki przypominają mi stare klasztory gdzieś w hiszpańskojęzycznym kraju. Brakuje tylko mądrych mnichów przechadzających się w zacienionych korytarzach bez ścian. Co jakiś czas w posadzkę wmurowany jest kolejny rocznik z graduacji. Wchodzimy wszędzie, gdzie popcha nas ciekawość. Załapaliśmy się nawet na wykład. Nikt nas nie wyprasza, nie pyta co tu robimy. Biblioteki są olbrzymie, na miejscu wyrabiamy szybko wejściówki (na podstawie paszportu, na miejscu drukują identyfikator, z którym można poruszać się bez zbędnych stopów po całym campusie). Jedzenie jest zróżnicowane, bo narodowości studiujących jest sporo. W sklepie uczelnianym jest wszystko, począwszy od bluz z kapturem, na dyplomach w ramkach kończąc. Kiedyś u nas nie było popularne. Moda ewidentnie przyszła zza wielkiej wody. Pierwsze bluzy, które widziałem, to Uniwersytet Warszawski, później już nawet Politechniki z różnych miast. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to bufonowato, ale daleko nam jeszcze do takich campusów i takich uniwersytetów. Do takiego fajnego studiowania i doświadczania. To tak jakbyś na E46 z wariackim 1.8 pod maską, przykleił emblemat M-power.
Różnice społeczne są, były i zawsze będą. Dysproporcja jest niestety coraz większa. Co ją powoduje?
CAUSES OF INEQUALITY: 1. Inequality of wealth: wealth allows for increased incomes. 2. Differences in ability: can be innate and acquired. 3. Differences in attitude: risk taking vs safety. 4. Differences in qualifications: education. 5. Differences in hours worked. 6. Differences in job utility/disutility: pleasantness vs unpleasantness of work. 7. Differences in power: Monopoly and monopsony that are unequally distributed. 8. Differences in the demand for goods [expanding industries experience higher values]. 9. Differences in household composition: dependants vs earners. 10. Discrimination. 11. Degree of government support. 12. Unemployment.
Wyraźnie widać w Stanford, jak bogata klasa średnia lub ta wyżej, tworzy swoich następców. Brak pieniądza ogranicza dostęp do wiedzy pozostałym grupom społecznym i tworzy kolejne ”elity”, które nie tylko później utożsamiają się ze swoją uczelnia, ale mocno wyróżniają na stanowiskach, które zajmują. Czy to źle? Na pewno nie chodzi tu tylko o czesne, a przede wszystkim o to co masz w głowie. Wyraźnie jest napisane, że szkoła pomaga i dofinansowuje jednostki wybitne. Że są stypendia, możliwości zarobkowania na uczelni w czasie studiów, kredyty studenckie. Wrażenie mam takie, że jest wypas, ale ten wypas dostępny jest tylko dla ściśle określonego grona. Jakby nie było, to miejsce jest zdecydowanie warte zobaczenia. Lepiej! Zdecydowanie warte jest postudiowania, bo staje się trampoliną do lepszego życia, a doświadczenia, które oferuje po drodze są dobrym materiałem na książkę.
Ile chodzi dziewczyn? Hahaha dobrze jest, bardzo dobrze jest! Niestety na żadną imprezę studencką się nie załapaliśmy bo zabrakło nam polotu.
Odnośnie widokówek z San Francisco, jest jeszcze bardzo dobrze Ci znana Złota Brama. Nie będę opisywał standardów internetowych. Most jest stary, wielki, ciężki i piękny. Ile przejeżdża turystów rocznie pojęcia nie ma. Ale wiem, że żałuję że nie miałem w tamtych czasach hurtowni stali i że trzeba być zgorzkniałym ślepcem, żeby nie zachwycić się pomysłem i wykonaniem:
The Golden Gate łączy SF z hrabstwem Marin. Samo hrabstwo Marin i pierwsza miejscowość zjeżdżając z mostu w prawo, jest odpowiednikiem francuskiego Menton. Piękne miejsce do życia, tym bardziej, że anglojęzyczne. Zjeżdżając z mostu w lewo cudowne Touge na wysokie biegi! Na most można wejść. Na wieże i przęsła. Widoki są extra i wysokościowo dają do myślenia. Niestety nie udało mi się załapać na taką formę zwiedzania. Pod mostem jest raj rowerowo/surfingowo/kite’owy i sceneria sama zaprasza do aktywnego spędzania czasu:
Most codziennie bardzo ciężko na siebie pracuje. Inwestycja budowy zwróciła się już dekady temu. Miesięcznie obsługuje 3 miliony samochodów, z których najtańszy zostawia 7 usd, a najdroższy 50 usd. Stoi i zarabia! Dobrze jest sobie postać!
Most też często gości oszczędnych basejumperów. Oszczędnych bo bez spadochronów. Powstał o tym cały dokument i temat jest zdecydowanie za smutny do opisywania:
http://www.planeteplus.pl/dokument-most-samobojcow_32827
http://www.cda.pl/video/593977
Pojechaliśmy do magicznego miejsca, gdzie podjazdy pod dom są płaskie, domy nie mają ogrodzeń, a jak już coś jest, to symboliczne i maxymalnie 30 cm nad ziemią. Wszędzie drzewa i równiutka trawa. Szeroka ulica i po jej każdej stronie jednorodzinny dom. Każdy cukierek. W Wałbrzychu jest Mistrz Świata cukierników (Świerczyńscy). Każdy z ich wyrobów wyglądem (smakiem też) odstawia konkurencje o lata świetlne. Te domy tu, wyglądają jakby budowali je Świerczyńscy. Boże jakie Palo Alto jest piękne! Nie jeżdżą samochody, jest cisza, spokój i dbałość o szczegóły. Jeździmy już trzecie kółko. Gdzieś tu musi być. Z zewnątrz wydaje się niewielki. Z cegły. Do kompletu brakuje jego ulubionego Mercedesa. Ale jest! Trafiliśmy. Tu Steve spędzał swoje życie. Chodźmy się przywitać, może akurat będzie ktoś uśmiechnięty. Zrobiliśmy solidną rundkę po okolicy. Przeszliśmy wszystko pieszo by mieć więcej czasu na zapamiętanie chwili. Narobili się Świerczyńscy solidnie, bo podoba mi się każdy. Okolica dotyka spokojem i dopracowaniem. Ten chodnik. To miejsce. To jego spacery i jego myśli. To tu się to wszystko działo. Nieślubny syn Einstein’a! – spokojnie moglibyśmy wszyscy grzać się w blasku jego intelekutu.
Otwiera się brama, podchodzi w naszym kierunku zgrabna, starsza kobieta. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to Steve’a żona, a zaczęło się od kurtuazyjnego ”hello!”.
Wysiadł z Dodge’a. Z czarnego Dodge’a. Podbiegł do nas szybko. Nie wiem co myślał, ale dobrze, że nie rzucił nas od razu na ziemię. 24h na dobę jest koło niej agent. I bardzo dobrze, o diamenty trzeba dbać.
Porozmawialiśmy chwilę. Poleciła nam sushi, gdzie Steve lubił zjeść. Powiedziała, gdzie jest jego pierwszy dom, w którym wychowywał się z rodzicami i ten magiczny garaż gdzie wszystko się zaczęło. Nie mogliśmy tego odpuścić. W knajpie był nawet oznaczony ulubiony stolik. U rodziców pod domem duży znak, żeby się nie zbliżać (mają chyba dosyć, trudno się dziwić). Na koniec siedziba firmy Apple, gdzie jedyne dostępne dla zwiedzających miejsce, to sklep firmowy.
Taka potęga, w tak pięknym miejscu. Są miejsca na świecie dołujące, które jak kotwica ciągnął Cię w dół (nawet z Mistrzem Świata cukierników) i choćbyś był tytanem samozaparcia i wygrywał nawet z własnym optymizmem, to może się raczej fajne życie nie udać. Są też miejsca jak Palo Alto, w którym dobrą energię czuć na kilometry, a ta miesza się z IQ Doliny Krzemowej i wtedy ”sky is the limit”. Warto to zobaczyć. Warto sobie w głowie porównać i pomarzyć jak mogło by być, a jak jest. Wtedy warto być daleko od Golden Gate, żeby nie kusiło szybowanie.
TESLA
Palo Alto ma jeszcze jedną cudowność. Siedzibę Tesla.
Już pierwszego dnia zacząłem truć Nat’owi głowę o Teslę. Trochę musieliśmy pokombinować, żeby się udało. Pare telefonów po lokalnych dealerach. Głupie żarty, że jesteśmy parą, mieszkamy tu od niedawna i do tej pory jeździliśmy Jaguar’em z dużym silnikiem benzynowym. Inspiruje nas okolica Doliny Krzemowej, nowych technologii i poszukujemy szybkiego auta elektrycznego. To był Nat’a warunek, żebym karnął się Teslą. Najpierw ten zasraniec Rembrandt codziennie rano na spacer, a teraz te kwiatki.
Konfigurujesz auto na tablecie w środku i to jest chyba ważniejsze, niż poczucie humoru Nat’a, a najważniejsze jest, że to elektryczne cudo ma 3sekundy do setki… Sedan szybszy niż dziewięćsetjedenastka!
O danych fabrycznych, różnych wersjach tutaj: https://www.teslamotors.com/models
Na samą myśl poganiania elekrycznych 4 kółek, zrobiło mi się tak ciepło, że pożegnałem się z bluzą. Wyciągnąłem tylko paszport i międzynarodowe prawo jazdy. Pani poprzeglądała, uśmiechnęła się i powiedziała ”nic z tego”. Niestety test drive z polskim prawem jazdy się nie uda. Musi być amerykańskie, lokalne. W razie wypadku, żeby było kogo ganiać o wyrównanie rachunku. Jedyna opcja, to Nat siada za kierownicę. Bez zbędnego grymaszenia załadowaliśmy się wszyscy w komplecie. My z Rainer’em z tyłu, Nat za kółko, a na fotel pasażera spowalniacz z salonu. Do tego z piskliwym głosem. Zaczęliśmy bardzo spokojnie. Musieliśmy wysłuchać standardów i dalej mocno poudawać, że bardzo chcemy ją kupić. Spowalniacz jeszcze nie wiedziała, że chodzi jedynie o te magiczne 3 sekundy i świst silników elektrycznych. Jechaliśmy przepisowo już zdecydowanie za długo i gdyby nie zamiłowanie do prędkości Buckiego, to mogła to być najnudniejsza i najbezpieczniejsza jazda testowa w całym SF. Nie wytrzymałem i grzecznie poprosiłem: ”Nat, could you please floor it?” 🙂
To co się wtedy dzieje, przeczy kilku przyzwyczajeniom. Po pierwsze wcale nie jest cicho i nudno. Silniki elektryczne mają bardzo przyjemny dźwięk jak się rozkręcają. Na pewno nie jest to 2JZ z przesuniętą odcinką, ale i tak bardzo miłe dla ucha. Po drugie auto jest niesamowicie czułe na gaz. Każde jego odjęcie sprawia, że samochód zdecydowanie zwalnia, prawie hamuje (odzyskiwanie mocy). Ta czułość na gaz ma też swoje plusy kiedy działa w drugą stronę. Lubię wszystko co się tankuje i co w zamian za oktany generuje stada koni mechanicznych. To wszystko czym jeździłem do tej pory ma jedno solidne ograniczenie. Do setki rozpędza się najszybciej. Później dalej się rozpędza, ale wolniej. Od 200 w górę przy Tesli wszystko się ślimaczy. Łącznie z szybkimi motorami. Tesla ma coś genialnego. Brak ograniczeń do pierwszych 100 czy 200. Nieważne kiedy, zawsze rozpędza się tak samo i to przy dowolnej prędkości. Gniecie klatkę i kopie po plecach – takie jest uczucie! Żeby było zabawniej całość w eleganckim sedanie. Później wsiadasz w to co masz. I jak masz coś szybkiego, to szybkie już nie jest. Jak masz coś wolniejszego, to już w ogóle nie jedzie. Tesla zmienia światopogląd. A to wszystko tankujesz sobie w domu w gniazdku. Dobry biznes? Elektryczne stacje benzynowe! I tym razem już bez żartów.
Nie pamiętam nazwy tej dzielnicy bo wyłączyłem w sobie chęć zapamiętywania. Zapamiętałem jedno: San Francisco. Tu wszystko jest genialne i tak samo zachwyca. Nat zabrał nas tam gdzie chodzą młodzi ludzie w celach networkingowo/rozrywkowych. Sporo knajp, klubów. Wszędzie słychać muzykę. Często na żywo.
Mała japońska knajpka. Stolików kilka. Siadamy na zewnątrz. Ciepły wieczór.
Meron przyszedł z tatą. Na chwilę, na ”cześć, co tam?”. Trochę starszy ode mnie, z radosnymi oczami. Ładnie mówił, z ogromem pasji i niesamowitą wizją. Wieczór mija, tato już dawno poszedł, a my ciągle słuchamy, bo rozmową bym tego nie nazwał. Gość ma taki zapał, że mam chyba okazję oglądać na żywo młodego Jobs’a. Dużo pytań, sporo odpowiedzi. Mówi, że robi okulary 3D. Rozgrzewkowo brzmi już bardzo interesująco. Idea interakcji z rzeczywistością.
Wejdź na: https://www.metavision.com i zobacz sam.
http://www.bloomberg.com/news/videos/b/b38adcf3-bd13-4392-8ac5-ae58f305b716
https://www.youtube.com/watch?v=X5M_54m3PEI
Ogranicza Cię tylko Twoja wyobraźnia. Może okazać się, że za pomocą robotów za kilka lat operacje w Polsce będzie wykonywał lekarz w San Francisco, lub dowolnym miejscu na planecie. Idea jest bezdyskusyjnie innowacyjna i rewelacyjna, tak samo jak sam produkt. Teraz dorobiona jest do tego świetna filozofia, ale na początku było to zdecydowanie prostsze i jak zawsze chodziło o kobiety. Meron w San Francisco, jego miłość w Nowym Yorku. ”Wszyscy wiemy, że sex przez Skype raczej ogranicza doznania i dyskwalifikuje podstawowe zmysły. Jest nawet mało realny. Wtedy postanowiłem coś zmienić. Nie miałem pojęcia jeszcze jak to zrobię, ale kierunek wybrany i maszyna ruszyła. Tu jest tylu mądrych ludzi, że zawsze trafisz kogoś wartościowego. Dzisiaj wyszedłem z tatą trochę poświętować bo Google chce kupić moje okulary. Nie sprzedam, muszę to rozwijać, bo to będzie wielkie”. Siedziałem, słuchałem i myślałem Bucki Ty barani łbie z Wałbrzycha, który nic w życiu nie osiągnął. Rachunek zapłacili chłopaki 300 dolców na ryż z surową rybą. Dokładnie tyle ile zarobiłem w swojej pierwszej pracy przez miesiąc sprzedawania wycieraczek. Widziałem ceny menu wcześniej więc nic nie zjadłem, za to solidnie nakarmiłem duszę.
To są te chwile, kiedy jestem już tak zgubiony, że nawet nie wiem gdzie mam siebie szukać. Aua.
Odwiozłem Meron’a na ranczo. Ogromna posiadłość z domem, który stał się potężnym biurem nastu mądrych umysłów, pracujących w tym samym celu.
”Chodź Ajgor, musisz to zobaczyć!” Przeskoczyliśmy ogrodzenie sąsiadów, a tam… czołg !!! Ciężka artyleria doznań dzisiaj.
Dobrze, że Nat ma mocnego Jaguar’a. Dobrze, że San Francisco ma w pobliżu kręte górskie drogi. Muszę odklepać to wszystko.
WAŻNE :
http://www.msnbc.com/msnbc/san-francisco-bans-sale-plastic-water-bottles-climate-change
San Francisco – Igor Bucki