Indonesia
vs
Everybody
Przechodzisz przez szklane drzwi, rozpieszczający powiew zimnego powietrza klimatyzacji. Wita Cię artystyczna, wyświechtana, metalowa klamka. Wyświechtana przez życie i ręce całego świata. Rocznie przylatuje tu około 6 milionów turystów (to tak jakby prawie cały Kraków przylatywał raz na miesiąc). Betonowe podłogi, ściany. Dużo szarości i jasne drewno. Czarne lampy z drutów jak we wrocławskich knajpach. Kelnerzy w fartuchach, uśmiechnięci, płynnie mówiący po angielsku. Na ścianie murale przedstawiające duchy i smoki Indonezjii. Ładnie pachnie jedzeniem. Zgłodniałem.
Wszyscy siedzą przed monitorami, pochłonięci rzeczywistością online. Jak nie mam książki, to mam przyglądanie. Same białe twarze. Zastanawiam się kim są, co robią, jakie mają potyczki sami ze sobą. Ile już doświadczyli i jak się ma ich dusza? Ktoś zatrzymuje czas nagrywając siebie. Głośno mówi i żywo gestykuluje do obiektywu. Ktoś inny edytuje to, co już zostało zatrzymane. Wszyscy razem, ale osobno. Przyjechali na skuterach, bo na skuterach jeżdżą tu wszyscy, bądź na customach (przerobione, fajne motocykle). Chłopcy w czarnych stylówkach, wytatuowani cali, ze skarpetkami pod kolano, w Vansach. Prawie wszyscy z brodą i zakładam, że na siłownie jak u nas, też chodzą w leginsach. Tacy rycerze, którzy palą domy, gwałcą konie, a na kobietach odjeżdżają.
Dziewczęta z powiększonymi wargami, przyklejonymi rzęsami i poranną sesją malarską na sztaludze przypiętej do szyi. Wschodnia epidemia plastikowych glonojadów. Im większe wargi, tym głośniej mówi po rosyjsku. Mieszają się języki. Pretensjonalny brytyjsko/australijski akcent przepycha się z matrioszką. Wszyscy tu obecni, prócz międzynarodowej ”takiejsamości” jakiej możesz doświadczyć w kraju Bolesława Chrobrego, nazywani są influencerami lub content creatorami. Może z wyjątkiem niektórych waćpan, które w swoim portfolio skupiają się tylko na stawaniu na palcach, kiedy słychać klik migawki i efektownym wypięciu pośladków. Z 300 postów, 299 mają swojej twarzy, paradoksalnie ustrzelonej z tej samej perspektywy. Nie ulegają tyranii przeciętności, potęgując blichtr i takiesamość.
Ci kreatywniejsi i bardziej twórczy generują treść, którą widziała/eś wielokrotnie, kiedy przewijasz palcem góra/dół swój Instagram. Treść, która zachwyca i sprawia, że chcesz doświadczyć tej ogromnej wyspy, zwanej przez lokalesów Wyspą Bogów – Bali.
ale czy na pewno warto?
Załóżmy.
Jesteś lekko po 30stce. Zwiałaś z małego miasta w swoim województwie, wylądowałaś w stolicy. Z junior’a szybko awansowałaś na Brand Manager’a. Masz fajne trzy pokojowe mieszkanie z garażem podziemnym, w którym stoi półroczny samochód. Rano masz trening, później jesz dobre fit śniadanie. Odbębniasz 8h w pracy, w której lubisz kiedy kłaniają Ci się w pas. Chodzisz elegancko ubrana i ważne jest dla Ciebie jakie metki na siebie wkładasz. Imponują Ci panowie w garniturach, w szybkich dwu osobowych samochodach. Hedonistyczny kierat. Po pracy stoisz ponad godzinę w korku. Po drodze robisz zakupy i koło dwudziestej lądujesz w swoich czterech, nowocześnie urządzonych kątach. Kolejny wieczór randkujesz z lampką wina. Jest późna jesień, wychodzisz rano z domu jest ciemno. Wracasz jest ciemno. Właścicielem mieszkania jest bank, samochodu fundusz leasingowy. Przywiązałaś się sama do miejsca i pracy. O Twoim wolnym czasie, decyduje obcy człowiek. Żyjesz w miejscu, w którym z nastu mijanych osób na ulicy, tylko jedna zdobywa się na bezinteresowny uśmiech. Reszta jest chodzącą definicją smutku i frustracji. Pani w sklepie przy kasie, pracuje za karę. W kolejce warczą na siebie wszyscy. Domy są okazałe, duże, murowane. Wszystkie są szare i betonowe. Codzienność?
Ja stoję właśnie boso, w boardshortach, bez majtek, w samym t-shircie i przyjechałem tu na skuterze bez kasku. Jest ponad 30 stopni i moja skóra już dawno zbrązowiała. Fryzjer przez pomyłkę przejechał mi głowę na łyso i kompletnie mi to nie przeszkadza. Patrzę na tych wszystkich ludzi, przed tymi zakichanymi komputerami i podobnie jak Ty, staję się po polsku, chorobliwie zazdrosny. O to, że nie jestem np. programistą, że nie mam pomysłu na pracę zdalną i że za lekko ponad miesiąc będę musiał wrócić do szarych, smutnych betonów, a oni mogą tu być, mogą tu żyć. Mogą być gdzie chcą, tak długo jak chcą. Codzienność?
Rycerze, glonojady, a przede wszystkim ci cudowni kreatywni. Każdy z nich mieszka w ciepłym, za połowę ceny codzienności w domu, w metrach kwadratowych pewnie dużo ciekawszych niż te na dalekim wschodzie. Przyjeżdżają tu po ville lub low budget. Nieważne. Ważne, że budzą się w słońcu, w miejscu gdzie zaczyna żyć cały świat. Dlaczego? Jest tanio, równikowo i kolorowo. Jest surfing, są zachody, palmy, kokosy, pyszne jedzenie, szybki internet, fajne coworkingowe przestrzenie. Jest yoga, medytacja, Muay Thai, wydarzenia kulturalne i do tego wszyscy mówią po angielsku, a dolar lub euro zarobione w domu, ma tu dużo wyższą siłę zakupową.
Sporo osób przyleciało na chwilę, a zostało, bądź wróciło na dłużej. Nazywa się ich Expat’ami i prócz pracy przed monitorem (Digital Nomads) wykonują też takie zajęcia:
https://indonesiaexpat.biz/featured/the-eight-best-jobs-for-an-expat-in-bali/
Indonezja jest największym krajem wyspiarskim na świecie, z ponad siedemnastoma tysiącami wysp. Tak, dobrze czytasz: siedemnaście tysięcy wysp. Na czym w takim razie polega fenomen jednej z nich?
Na Bali mówi się w 7 językach, gdzie Indonezyjski jest językiem urzędowym. Słówko, które na pewno Ci się przyda to: ”Termia Kasih” = dziękuję. Rozmowy ze wszystkimi, dla których pachniesz pieniędzmi, będą rozpoczynać się od magicznego ”hello boss”. Sporo jest przyjezdnych Indonezyjczyków z innych wysp, bo na tej jak mówią, jest: ”slow and easy”. W porównaniu do np. Javy (wyspa obok), gdzie w Jakarcie (stolicy) mieszka 30 milionów osób. To prawie cała RP, na jednej wyspie… aua
Jak się tu dostać?
Ostatnia linia lotnicza jest zdecydowanie najtańsza i najmniej komfortowa. Z Berlina każde połączenia wychodzi finansowo najkorzystniej. Skąd byś nie leciał, to lotu szukasz do DENPASAR.
Berlin –> Doha (6h) Doha –> Denpsasar (10h)
Na lotnisku taxówkarze Cię zjedzą i są bardzo namolni. W zależności gdzie będziesz dalej chciał się dostać, przynajmniej połowę ceny można uciąć korzystając z aplikacji transportowych.
Visa?
Do 30 dni nie trzeba. Powyżej, 30 USD do 60 dni (załatwia się po wylądowaniu). Jeśli dłużej, można wylecieć np. Tajlandia (tanie połączenia) i wrócić. Są też lokalesi cwaniaki, którzy załatwiają przedłużenie za odpowiednią opłatą. Spotkaliśmy jednego w knajpie i miał przy sobie ze 30 paszportów. Także działa. Można też starać się o wizę socjalną w Polsce (6 miesięcy) i później raz w miesiącu trzeba odmeldować się w urzędzie, że żyjesz.
Jak poruszać się po wyspie?
SKUTER
Najfajniejszym rozwiązaniem jest skuter lub motocykl. Pieszo ciężko jest chodzić. Nie ma chodników, jest wąsko i średnio bezpiecznie. Na dobrych układach i po lekkiej znajomość, skuter można wypożyczyć za 50k rupi, czyli około 12 zł za dzień. Często są to Hondy: Scoopy lub Vario, w całkiem fajnym stanie lub zupełnie nowe. Motocykle są trochę droższe i na moje oko zbędne.
Korki są ogromne, a prędkość poruszania nie przekracza 50 km/h. Ruch uliczny to wolna amerykanka. Wciskają się wszędzie. Wszyscy. Kto pierwszy ten lepszy. Jeździ się po lewej stronie więc pierwszego dnia na skuterze, warto się skupić. Zaskakująco! ilość wypadków jest niewielka. Całość w dwóch słowach można opisać jako ”concentration madness”. Są miejsca gdzie trzeba jeździć w kasku (główna droga) i takie gdzie można go zostawić w domu (boczne, lokalne). Korki bywają ogromne :
Patroli policyjnych jest niewiele. Za to często na dużych skrzyżowaniach stoi mundurowy. Większość jest mocno skorumpowana i powie Ci to każdy wypożyczający skuter. ”They love money” – słyszy się często. Kiedy zatrzymują, to jak u nas w driftowozie, powód zawsze się znajdzie. Prawo jazdy międzynarodowe będzie nieczytelne, litery za małe, bądź zdjęcie niewyraźne. Skutery zawsze mają rejestracje z przodu i z tyłu. Jak sprawnie operujesz kierownicą, to rejestracja jest ciężka do zapamiętania, o ile policjant porusza się pieszo. Wtedy odkręca się manetkę i znika w tłumie setek innych użytkowników drogi. Lokalesi nie opalają się więc w pełnym słońcu jeżdżą cali zamaskowani. W bluzach z kapturem, rękawiczkach. Osłonięci. Lepiej! W sklepach znane globalne marki sprzedają przede wszystkim kremy wybielające. Kiedy jedziesz w tłumie zakamuflowanych indonezyjskich ninja, w koszulce na ramiączkach, strzaskany słońcem w kolorowych okularach bez kasku, wyglądasz jak jeżdżące dolary, które tylko trzeba skasować wymyślając jakiś powód. Jak nie zwiejesz albo zwiejesz, a okaże się, że mundurowy też ma jakieś kółka i Cię dogonił, to dajesz wszystko co masz przy sobie.
Warto nie mieć wszystkich pieniędzy w jednym miejscu. Mała część gotówki w portfelu, reszta pochowana i oczy kota ze Shreka lub wygadana białogłowa na tylnym siedzeniu, mogą pomóc w negocjacjach. Patent miałem prosty, kiedy widziałem na skrzyżowaniach szeryfa, jak zmieniało się światło, ruszając chowałem się za pierwszy możliwy samochód, tak żeby mnie nie widział. Działa 🙂
Można też go wziąć na maskę i przewieźć po okolicy…
APLIKACJE
Jeśli skuter jest za stresujący, a taxówki za drogie, to zostają dwie opcje. Pierwsza to aplikacja: GRAB lub GoJek, czyli odpowiedniki międzynarodowego Uber’a. Z lotniska działa. Odbierają, nie ma problemu. Z Sanur do Ubud również. Średnio za połowę ceny taryfy. W samym Ubud jest już duży problem. Jest sporo znaków bojkotujących kierowców online. Wyjeżdżając z Ubud zamówiliśmy Grab’a. Zauważył nas taxówkarz, że czekamy na kogoś. Mówimy, że mamy już transport, on pyta czy Grab, my że tak i zaczęła się scena. Znikąd pojawiło się 5 innych kierowców i nie odstępowali nas na krok. Od człowieka z Grab’a dostaliśmy informację, że nie może nas tu odebrać, żebyśmy przeszli 800 metrów dalej pod klub Zest Ubud. Przez całą drogę szedł za nami kierowca taxówki. Pod klubem zostaliśmy w końcu sami i nie podejrzewaliśmy nic. Kiedy podjechało białe, stuningowane Daihatsu, otworzył się bagażnik, a my zapakowaliśmy torby, spod ziemi wyrosło 10 osób na skuterach. Zablokowali samochód i nie chcieli nas wypuścić. Zrobiło się nieprzyjemnie więc nie mogłem odpuścić sobie swobodnej wymiany wzajemnych dowodów łaski. Sporo nerwów. Szokujące jak musieli nas obserwować z ukrycia wiedząc dokładnie co i kiedy robimy.
Jest o tym bardzo dużo w internecie i trzeba mieć trochę sprytu żeby działało – (jak najmniej mówić obcym, a jak już mocno męczą, to że ma się prywatnego kierowcę z hotelu). Skutery również mają taką opcję i działa wszędzie. Tyle że na skuterze w trzy osoby z dwoma torbami może być niewygodnie ;P Samochody mają strefy gdzie teoretycznie mogą wjeżdżać i zostawić klienta, a gdzie nie mogą ”zabrać” kogoś, bo terytorialnie ta okolica należy do danej grupy. Taxówkarze potrafią wieczorami jeździć po okolicy i trąbić na wszystkich białych czy może ”taxi”? Raz czekałem na Anię przed sklepem, siedząc na naszym Scoopy’m (skuter), podjechał gość i zapytał ”taxi”? Ceny są wyższe niż w Grabie, ale panowie twierdzą, że płacą z tego procent na drogi, na świątynie, na okolice. Oni się tu wychowali, tu żyją i to jest ich. Turyści przebywający na ich terenie, są ich. Mentalny ciemnogród, ciężki do przeskoczenia i dużo już o tch szachrajstwach napisano:
- https://www.facebook.com/groups/UbudCommunity/permalink/2116637691726888/
- https://amp.businessinsider.com/uber-grab-bali-attacks-taxi-drivers-2018-6?fbclid=IwAR3x4HwpQHlbD6jlvjSpACMalNJje5xD-EC4DOVW2ptLGjetp-ES4h1HkoA
- http://indosurflife.com/2017/04/uber-driver-attacked-mob-bali/
- http://katewashere.com/2018/02/01/my-experience-with-balis-taxi-mafia/?fbclid=IwAR07E8z44JDgF8NSZO0hjLKPBH0jCqIbk3NNRntNGhDFBeluVzq26gsUC2M
PRYWATNI KIEROWCY
Druga opcja to prywatni, lokalni kierowcy. W pierwszych dniach jest najcięższe do zdobycia, bo wymaga wyrobienia sobie kilku kontaktów. Wtedy też można negocjować mocno ceny i poruszać się po wyspie dowolnie w klimatyzowanym samochodzie. Dystanse na Bali są bardzo relatywne. Przykładowo 17 km może się wydawać z europejskiego doświadczenia, że to jakieś 15 minut jazdy, a na wyspie okazuje się wyprawą na pół dnia. Trzeba o tym pamiętać, planując sobie coś, co warte jest w naszym odczuciu zobaczenia.
Gdzie spać?
https://www.booking.com ma nieskończone możliwości wyboru. Popularnym lokalnie serwisem jest też https://www.airbnb.com
Hostele potrafią kosztować 80 zł za tydzień. Niezły hotel ze śniadaniami 230 zł od głowy za tydzień. Villa gdzieś w Ubud (w porze deszczowej) 1000 zł od głowy za miesiąc. Wszystko zależy od tego jaki masz budżet i czy chcesz poznawać ludzi, czy wolisz trochę prywatności. Jest też kilka grup facebook’owych, w których ludzie oferują noclegi. Często pokrywają się one z bookingiem. Zdarzają się ogłoszenia przy drodze, że w większym, ładnym domu, ktoś ma do wynajęcia pokój z łazienką. Ceny mocno zależą od lokalizacji i standardu. Są też Homestay’e czyli odpowiedniki naszych pensjonatów lub pokoi gościnnych, które cenowo/standardowo wychodzą często najkorzystniej. Warto przed rezerwacją przejrzeć chociaż kilka opinii. Często cukierkowe zdjęcia, przykładowo ładnych domków z bambusów, bez ścian niedaleko pól ryżowych, okazują się w praktyce wciśniętymi w bardzo zatłoczoną ulicę, jakimiś dziwnymi konstrukcjami w centrum miasta. Gdzie z łatwością wchodzą węże, a hałas jest taki, że bez zatyczek do uszu, ciężko będzie zasnąć.
Powyżej 3 piętra komary nie latają. Kontakty są europejskie wszędzie.
Ile co kosztuje?
Pamiętasz czasy w Polsce kiedy dziesięć zł było sto tysiącami? Tutaj jest tak samo. Jest to jedno z tych miejsc na świecie, gdzie za 100 USD, stajesz się milionerem (dosłownie).
Przeliczając na złotówki mnożysz razy trzy i trochę odejmujesz. Czyli np. skuter za 50k rupi za dzień, razy trzy to 15, minus trochę, to 12/13 zł. Są ludzie, którzy mylą się z zerami więc wtedy mocno pomagają kolory w zorientowaniu się w banknotach.
5k – żółty / 10k – fiolet / 20k – zielony / 50k – niebieski / 100k – różowy
Za 100 USD dostaje się około 1 400 000 IDR
Przykładowe ceny w IDR:
- 150k karta SIM (sam internet) 9GB (bardzo ułatwia życie, Instagram i whatsapp dużo załatwiają)
- 190k Grab z lotniska à Canggu vs Taxi 470k
- 50k deska surfingowa na 2,5h
- 50/80k skuter cały dzień
- 70/80k obiad grill przy plaży
- 70k padthai
- 45k kokos w beach barze, a na ulicy 15k
- 150k 3 t-shirty (na targu)
- 300k – 1 t-shirt w sklepie
- 100k sukienka na targu
- 1mln sukienka w sklepie
- 450k transport z Canggu plus Fast Boat na Nusa Penida
- 250k trening personalny Muay Thai
- 80k trening grupowy Muay Thai
- 150k medytacja
- 130k yoga
- 250k dzienne jedzenie
- 60k smoothie bowl
- 40k kurczak z makaronem/ryżem, warzywami, jajkiem (Nasi Goreng)
- 20k wyciskany sok z arbuza/mango/pomarańczy/marchewki
- 50/60k śniadanie
- 90 milionów roczna Toyota Aygo
- 15 milionów używany skuter
- 200 – 500 milionów dom
- 34k = 6 bananow/6 liczi/4 passion fruit/4 owoce, których nazw nie znam
- od 8k do 15k butelka wody za 1,5 litra
- 10k za 1,5 litra paliwa
Woda jest w cenie paliwa, czy paliwo w cenie wody? Super, co? 🙂
Lokalesi zarabiają średnio 3 – 10 milionów miesięcznie. Ceny mają zupełnie inne niż turyści.
Jeżeli chodzi o pieniądze to jest jeszcze jedna bardzo ważna kwestia. Kantory! Mają różną formę. Lotniskowe są najbezpieczniejsze, ale kurs mają badziewiasty. W miasteczkach są dwa rodzaje. Oświetlone ze szklanymi drzwiami, kamerami i klimatyzacją. Albo budki z drewna z ciemną szybą na ulicy. Zrozumiałe, że te drugie kuszą wyższym kursem i szybkie ręce zawsze Cię oszukają. W praktyce wygląda to tak:
Bankomaty kopiują karty.
Pogoda
Sezon deszczowy jest od grudnia do stycznia/lutego. Wtedy może delikatnie lub mocno pokropić. W listopadzie i styczniu turystów jest rzekomo najmniej.
Zwyczaje (kilka spraw, które mnie zaskoczyły)
1.Bardzo mało agresji na ulicach, a ruch uliczny bywa prowokujący.
2. Balijczycy robią dziękczynne święconki rano i popołudniu, które można zobaczyć wszędzie. Często na głównym miejscu w ciągach komunikacyjnych. Warto tego nie zdeptać / nie przejechać. Ofiary składane są przede wszystkim dziękczynnie. Kobiety spędzają średnio 3h każdego dnia na przygotowanie ceremonii, przeprowadzenie i posprzątanie po.
3. Sex pozamałżeński ma być nieakceptowalny:
https://www.rp.pl/Polityka/190929996-Indonezja-zakaze-seksu-pozamalzenskiego.html
4.Mają dzień ciszy, w czasie którego zamykają się w domach. Samoloty nie latają. Nikt nie pracuje, a wyspa przejęta jest przez duchy.
5.Święto ognia, które u nas kwalifikuje się na pobyt za kratkami, tam uchodzi za tradycję i bezkarnie można rzucać płonącymi pochodniami w tłum ludzi:
https://www.facebook.com/groups/UbudCommunity/permalink/2753657468024904/
6. Obowiązują trzy kalendarze.
7. Każdy przynależy do jakiegoś klanu. W zależności od społeczności. Wykluczenie z klanu, to wykluczenie społeczne. Plus patriarchat.
8. Jest system kastowy. Jak urodzisz się w najniższym, to nikłe szanse awansu.
9. Dzieciom daje się na imię: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty. To hierarchizuje ich rodzinnie i społecznie. Piąte urodzone dziecko jest znowu pierwszym ale z przydomkiem. Często nadaje się wszystkim nickname’s.
10. Bali to potomkowie królów, księży, artystów uciekających z Javy, w czasie religijnych zamieszek.
11. Do 6 miesiąca życia, dziecko uważane jest wcielenie boskie i nie może żadną częścią ciała dotknąć ziemi. Po 6 miesiącach przeprowadza się ceremonię, w czasie której staje się oficjalnie człowiekiem i w końcu może zostać „uziemiony”.
12. Była propozycja ustawy, że rząd balijski, oferuje nowy motocykl każdemu mężczyźnie, jeśli dobrowolnie podda się wazektomi.
Bali, Bali, ale gdzie dokładnie?
Bali jest bardzo różnorodne. Krajobrazowo i społecznie. Czynnik ludzki jest istotny przy wybieraniu miejsca. Dzielnice są mniej, bądź bardziej turystyczne. Poruszając się 20 km w jedną, bądź drugą stronę wyspy spotyka się zupełnie inne grupy osób i krajobrazy.
Canggu (”Czangu”)
Wylądowaliśmy o pierwszej w nocy. W długich spodniach jest zdecydowanie za ciepło. Zamówiliśmy Grab’a na lotnisku i obserwując przez szybę świat pierwsze wrażenia: auta azjatyckie, ruch po lewej stronie drogi. Światełka wszędzie, jak w Azji. Czapki jak w Stanach, muzyka jak w Stanach. Angielski wszyscy albo większość. Względnie czysto, nieporównywalne do Kathmandu. Dużo K-martów (sklepy spożywcze). W Denspasar 3 pasmowe ulice, wysokie, okazałe pomniki. Przepych i ciekawa architektura. Fajnie! Podoba nam się. W samym Canggu trochę Matrix. Główna ulica od pewnego momentu blachy i brud. Później masa otwartych, pięknych architektonicznie knajp, SPA i hoteli. Sporo ciekawych, kolorowych murali. Krowy, które wyglądają jak spasione sarny. Wszędzie kable. Jest nawet boulderownia (http://bali-climbing.com/ ) i klub (Pretty Poison) z bowl’em gdzie część osób jeździ za kasę, część dla fun’u, a obserwują, pijąc drinki wszyscy. Najwięcej glonojadów i rycerzy można spotkać w Canggu, które uchodzi za hipsterską dzielnicę, pełną młodych obywateli świata. Faktycznie stylówki jest dużo, ale dzięki temu jest też sporo ciekawych kulinarnie miejsc, w których przesiadują bardzo kreatywni ludzie i ciekawe życiorysy spotykają się same. Od najmłodszych (link niżej) do tych trochę starszych.
Canggu to też bliskość plaży i spotów surfingowych dla początkujących i średniozaawansowanych. Ludzi jest sporo w wodzie, ale kawałek plażą w jedną lub drugą stronę i robi się bardziej kameralnie. Szkółek i wypożyczalni jest bardzo dużo i w każdej można się ”dogadać”.
https://www.surf-forecast.com/breaks/Canggu/forecasts/latest
Są beach bary, które nawet po zmroku halogenami oświetlają spoty. Super długie spacery plażą i piękne zachody słońca.
Dużo pięknie odrestaurowanych VW T1 i cafe racer’ów (http://deuscustoms.com/bikes/models/). Spora baza noclegowa, a cała miejscowość to kilka równoległych ulic. Są miejsca wyglądające bardzo zachodnio i są też wąskie uliczki z domami z blachy. Dużo fajnych miejsc do odkrycia i po spędzonym miesiącu na wyspie, Canggu jest moim faworytem. Wchodzi się przykładowo przez małą drewnianą furktę, widać kawałek drewnianego domu, który z zatłoczonej ulicy nie sprawia wrażenia przestronnego, a z tyłu otwiera się duży ogród, w którym serwują przepyszne dania kuchni indonezyjskiej (Dandelion Canggu).
Yoga
spirituality that is expressed, is not a spirituality
Byliśmy w kilku miejscach na całej wyspie. Wszystkie są piękne. Po powrocie z Hawajów, próbowałem we Wrocławiu odkryć coś chociaż trochę porównywalnego. Korzystając z Multisport’a byłem we wszystkich. Ostatecznie najbardziej przypadły mi do gustu Drzewo Życia i Fabryka Energii. Żadne z tych miejsc niestety nie było nawet porównywalne. Tu, na Bali, do pierwszej, której wchodzisz robisz WOW. Architektonicznie i zajęciowo.
Udara (https://www.udara-bali.com/ ) reklamują bardzo. Płacąc w niektórych knajpach rachunek powyżej 150k, dostaję się voucher na bezpłatne zajęcia. Odbierają pięknym ogórkiem z kilku punktów w Canggu i dowoża. Położona jest przy samym oceanie, duży kompleks z pokojami, restauracją, basenami i kilkoma salami. Całość jest przeeeepiękna, a jak będziesz szła schodami to podotykaj węże. W weekend zajęcia są bezpłatne dla wszystkich i od tego zaczeliśmy. Na skuterze z Canggu jedzie się 10/15 minut przez piękna pola ryżowe i dużą ilość zieleni. W weekend sale są pełne. Dużo jest uduchowionych osób, które przechodząc podsłuchuje i większość rozmawia o tematach wzniosłych, lat mając mało. Jedni, uczą innych. Zdecydowanie zmienia się świadomość kolejnego pokolenia. Ania boleje, że mając 12 lat wyjechała z Polski, że mieszkając na Florydzie już ponad dwadzieścia lat, tak późno zaczęła zgłębiać tematy świadomości, medytacji i nas jako bytów duchowych. Jestem bardziej krytyczny (miał być #nojudgment, ale coś mi nie wychodzi) i widzę grupę zamotów, która otwiera w mojej głowie szufladkę hipisów z Maui. Nie tych duchowych, tylko tylko odklejonych.
Weekend był wariacki. Sale wypełnione po brzegi. Kilka różnych zajęć w ciągu dnia. Pierwsze było wyrażanie siebie przez ”taniec”. Na te spóźniliśmy się celowo, żeby położyć się na spokojnych gongach przez najbliższe 1,5h. Byłem na gongach tu i tam, ale pierwszy raz w życiu położył mi facet rozkręconą misę na mostku, a Annie obok na brzuchu. Wibruje całe ciało! Ze środka, na zewnątrz. (Przypomnij proszę sobie o tym jak będziesz czytać niżej o wodzie i wibracji). Później usiedli wszyscy w koło i zakończyli całość sesją chantingu OM. Trzęsie się wszystko, łącznie ze ścianami.
Na zakończenie kilka ogłoszeń parafialnych. Wstaje wysoki czarnoskóry i mówi ”hey wszystkim, mamy grupe wsparcia dla facetów, przyjdź opowiedz nam o sobie. W każdy czwartek tu i tu”. Po nim filigranowa Azjatka, ”hello wszystkim, balansuje kryształami czakry, jak ktoś jest zainteresowany to tu i tu robię zabiegi”. Wstaje około 10 osób, każda coś reklamuje. Na końcu trzęsący/śmiejący się facet około 40stki. Wytatuowane na plecach drzewo życia. Na lewej ręce same koraliki, od nadgarstka prawie do łokcia. Pyta kto tu z zebranych wie co to jest: ”ndandjasnda”. Nikt nie wie więc wybucha jeszcze większym, euforycznym śmiechem. Zaciera ręce i mówi: ”w większości krajów to jest nielegalne, ale tutaj na Bali jest dostępne, mam tego dużo i mogę się tym z Wami podzielić. Otwiera pokłady świadomości”. O DMT pisałem w poście o Hawajach, ale o DMT guru tutaj nie mówi, tylko o innym psychodeliku, który produkuje w domowym zaciszu. Trzęsie się cały więc produkt na pewno stestowany. Anna podekscytowana kupuje dwa na wieczór, mówi, że będziemy mieć sex życia. Kłócimy się, że tylko dwa, a nie cztery. Żartuję! Lekko rozczarowani końcówką wychodzimy. Musimy tu wrócić w tygodniu, żeby zobaczyć jak jest, jak nie ma tylu przeduchowionych pacjentów.
Udara oferuje też Yoga Retreats, w pokojach z największymi łóżkami, jakie w życiu widziałem. Ceny zaczynają się od tysiąca dolarów więc mieszkanie w Canggu, a korzystanie z samych zajęć, wychodzi naprawdę korzystnie.
Wróciliśmy po paru dniach na wieczorne zajęcia przy świecach. Było nas 8 osób, 4 świeczki i szum rozbijających się o plażę fal. Pięknie!
Udara ma w Canggu duża konkurencję (https://www.thepracticebali.com/ ). Jest miejsce, do którego podjeżdżasz, a ochroniarz prosi żebyś dojechał na zgaszonym silniku, żebyś głośno nie rozmawiał i opłukał stopy przy wejściu. Całość jest z bambusa, bez filarów w środku. Podświetlona. Woda, fontanny, trawniki. Zielona herbata w cenie. Cicha, klimatyczna muzyka w patio i świeczki. Jest tak, że siadam i chętnie wyjdę stąd dopiero wieczorem. Zajęć w grafiku jest dużo, wszystkie prowadzą ludzie z różnych zakątków świata. Każdy że swoim niepowtarzalnym bagażem doświadczeń. Maty po każdych zajęciach są dezynfekowane i zawsze jest kilka osób do rozkładania/odkładania sprzętu. Wszystko jest bardzo fajne przemyślane i koncertowo zorganizowane. Wszystkie szkoły na nasze oko, to zachodni kapitał i prężne maszynki do generowania zer. Ludzi jest zdecydowanie mniej, każdy ma swoją przestrzeń bez wchodzenia na głowę. Wracaliśmy wielokrotnie i w naszym odczuciu (porównując do Ubud i wszystkich w których byliśmy) jest to zdecydowanie numer jeden na podium.
Tanah Lot
Niedaleko Canngu jest świątynia Tanah Lot. Rekomendowane miejsce na zachody słońca. Świątyń na wyspie jest niezliczona ilość. Przewaga Hindusów i wielokrotność bóstw, wymaga tworzenia różnych obiektów. Zawsze jestem pod ogromnym wrażeniem co dana religia robi z człowiekiem. Niesamowite. Jeżeli chodzi o reszte świątyń na wyspie, to polecam wybrać maxymalnie trzy do zobaczenia, jeśli faktycznie jest to dla Ciebie atrakcyjna forma podróżowania. Pierwszą wybraliśmy Tanah Klot. Świątynia na wodzie niedaleko Canggu (pół godziny jazdy), w której czci się balijskich bogów morza. Podobnych świątyń jest wzdłuż wybrzeża siedem. Każda w zasięgu wzroku od poprzedniej – taki zamysł designerski. Wierzy się, że w czasie odpływu jest tam święte źródło wody (namaszczają codziennie wieczorem, wychodzi się z kwiatkiem i ryżem przyklejonym do czoła). Całości rzekomo broni potężny wąż. Może powiem Ci w praktyce jak to wygląda. Dojeżdżasz skuterem, płacisz za wjazd. Później za parking. Zostawiasz motorynkę względnie daleko, po to żebyś mógł przejść przez stragany wypchane souvenir’ami. Wszyscy mają to samo, prawie jak glonojadocka rycerskość. Dochodzisz do skał, na której faktycznie są dwie świątynie. Pierwsza po prawej na skale z “dziurą”. Ogrodzona barierkami. Druga dalej w lewo, możesz wejść na skały, sama świątynia jest zamknięta dla zwiedzających. Słońce zachodzi pomiędzy. Ludzi jest tyle, że obiecaliśmy sobie, że to jest pierwsza i ostatnia świątynia, do której idziemy. I tak jest codziennie.
Canggu bardzo zmienia się od połowy drogi, do głównej ulicy. Dużo blachy, niekochanych psów i biedy. Śpią na materacach, siedzą w kucki w domkach z kart, gapiąc się w świat przez pryzmat ekranów telefonów. Sytuacja z psami w tej części świata jest raczej smutna. Są pozytywne aspekty i dobrzy ludzie jak ten jegomość:
albo ci zaangażowani w pomoc w adopcjach:
i ci, którzy traktują te psy jako worki treningowe w walkach psów
lub mięso w tanich lokalach gastronomicznych.
Wieczory bywają przykre kiedy pijani młodzi Australijczycy (nazywani tutaj ”kangurami”) drą się w niebogłosy (same f@cki i motherfother). Ciągną swoje przepite, zarzygane towarzyszki życia, które często są bardziej upodlone niż oni sami. Mocne obrazki ogólnie, a ludzie jak wszędzie, są różni. Wstydziłem się przed lokalesami tak dalece, jak dalece rozwinięte było poczucie mojego wstydu. Teraz jest tzw. sezon niski, w sezonie wysokim obstawiam, że jest tych wstydów dużo więcej.
Wywoływałem ostatnio zdjęcia u Roberta. Zobaczył Bali, temat popłynął sam. Był parę miesięcy wcześniej.
”Widzisz Igor, każde społeczeństwo ma swoich Januszy. Polacy mają swoją reprezentację w Egipcie, a Australijczycy/Rosjanie i Anglicy na Bali…”
Muszę przyznać, że jest w tym sporo racji.
KUTA
Kuta jest kawałek dalej od Canggu, oddziela je Seminyak. Obie miejscowości mają piękne, białe plaże i wypasione resorty. Canggu ma momentami wulkaniczny, czorny piasek. W Seminyak’u odkryliśmy obłędną wietnamską knajpę i wieczorami wracając na skuterze, zawsze miło było się przejechać w poszukiwaniu dobrego jedzenia. Kuta była fajna, zanim przyjechali biali. Teraz Kuta warta jest zobaczenia online na filmach poniżej. Offline proponuję omijać z daaaleka.
https://www.facebook.com/groups/canggucommunity/permalink/2519937118103215/
i kolejna
https://www.facebook.com/groups/167386807501544/permalink/386397652267124/
ULWUATU
Pojechaliśmy dzisiaj na skuterze do Uluwatu. Raptem 35km, a droga przez mękę. W pełnym słońcu, obłędnych korkach i loterii o życie co kilka metrów. Wjeżdżają jak chcą, wszędzie, z każdej strony, a mi się myli nadal, że mam jechać lewym, a nie prawym pasem 😛
Uluwatu jest zdecydowanie inne niż Canggu. Bardziej eleganckie i przestrzenne. Odległości są większe pomiędzy jednym przybytkiem, a drugim. Dużo fajnych domów. Plaże z białym piaskiem i błękitną wodą. Dużo surfspotów, ponoć najlepszych na planecie. Ludzie tutaj też są inni niż w Canggu. Ponoć.
Wysokie, urwane klify zatrzymujące codziennie ocean. Gdzieś jakaś świątynia (Uluwatu Temple). Małpy kradnące okulary. Wszędzie schody, do każdej plaży jest w dół i w górę. Po drodze minęliśmy park kulturowy (https://www.gwkbali.com/) z ogromnymi pomnikami. Po całym dniu byliśmy tak padnięci, że usnęliśmy na stole…
Aha i mieliśmy nie chodzić po świątyniach, a znowu poszliśmy i znowu po nic.
Muay Thai
Obraziłbym się na siebie, że będąc tak blisko Tajlandii, nie poszedłem na trening Muay Thai. Zaraz po przylocie, odnalazłem najbliższy i klimatycznie najciekawszy ring. Ciekaw jestem różnic, kreatywności i sposobu myślenia różnych fighterów. Dla sporego grona osób to często tylko machanie rękami i nogami. Dla tych, którzy doświadczyli dowolnej szutki walki, to coś więcej. To tradycja, dużo myślenia i ogromna dawka kreatywności w tym jak każdy wyraża swoje ciało w walce. Spłycając historię, na skuterze miałem 25 minut (w korkach) i doczekać się już nie mogłem doświadczania różnic pomiędzy polskim, a balijskim tajskim.
Motyw smoka i ducha w historii balijskiej to historia obecna w symbolice do dnia dzisiejszego. Smoki/duchy malowane są na muralach, t-shirtach i skórze.
Przerażające stworzenia o przerażającej naturze, które uznawane są za inkarnację ludzi, którzy opanowali w poprzednich wcieleniach czarną magię. Wszystko zaczęło się okolice roku 1000, za czasów Królestwa Indonezji. Wiedza, którą nauczano została zachowana do dzisiaj.
Treningi są intensywne i w 35 stopniach ciężko jest być na maxymalnach obrotach przez całą długość jego trwania. Zajęcia grupowe są rano i wieczorem. Indywidualne pomiędzy. Do chłopaków można przyjechać i zamieszkać na terenie campusu. Była Yoga Retreat więc może Muay Thai Retreat na Bali?
Korzystając z treningów, nadarzyła się okazja sprawdzenia jakość balijskiej służby zdrowia. Przejeżdżając na skuterze przez Kutę, na jednej małej uliczce, naliczyłem pięć prywatnych miniaturek szpitala). Co czyni je zdecydowanie popularniejszymi niż sklepy spożywcze w tej okolicy. Na treningach bywa różnie. Mój skończył się rozciętym łukiem brwiowym i koniecznością wizyty w pobliskim publicznym szpitalu. Było późno, połowę twarzy miałem we krwi. Skuter, gaz i po paru minutach siedziałem już na izbie przyjęć. Bałem się trochę jakości oferowanych usług. Poczekalnia jak w Polsce. Siedzą zniecierpliwieni i zmęczeni czekaniem jak w Polsce. Nie dałem żadnego dokumentu, nie wypełniłem żadnego papieru. Posadzili mnie na kozetce. Czekam. Zaraz przyjdzie lekarz i Pana zszyje – słyszę z perfekcyjnego angielskiego młodej pani doktor. Mija pół godziny, okazuje się, że ktoś jest po wypadku, ktoś ma coś z sercem. Rozumiem wszystko, oko mam poklejone koncertowo, cierpliwie czekam. Dojechała Anna z paszportem i kartą płatniczą. Poszliśmy jeszcze raz do rejestracji. Skserowali paszport. Zapytali o ubezpieczenie. Wypełniłem jeden formularz, w dziale praca, zaimprowizowałem – dziennikarz. Po 5 minutach siedziałem już u lekarza, a po kolejnych kilku leżałem znieczulony z w połowie zszytym łukiem. Wychodząc miałem przygotowany antybiotyk, z lekiem przeciwbólowym. Dokładnie wyliczoną ilość na każdy dzień. Zapakowane w oddzielne woreczki foliowe. Na każdym naklejka z dawkowaniem i danymi pacjenta. Za wszystko odbiłem kartę 200 zł. Polecam. W poczekalni dwie dziewczyny. Jedna złamana stopa, otarta cała noga i ręka. Druga siedzi na wózku, to jej ostatni dzień miesiąca miodowego. Ta pierwsza szlif na skuterze na skrzyżowaniu bo ktoś wyjechał. Ta druga stała na skrzyżowaniu, a wjechał w nią rozpędzony ktoś z tyłu. Teraz biodro i kręgosłup będzie prześwietlany albo do wymiany. Nie polecam.
Trzeba podpisać zgodę na zabieg. Jest tam parę punktów, że każdy zabieg jest ryzykowany, że się godzisz, itd. Ale na końcu jest zdanie, “czy się uda, czy nie i tak wszystko zależy od woli boskiej”.
UBUD
W Sanur (spokojna część wyspy z ładnymi kurortami i fajnymi plażami) zamówiliśmy Grab’a. Przyjechał bardzo sympatyczny człowiek. Zadajemy mu dużo pytań o życie. Mówi, że zazdrości Europejczykom możliwości podróżowania, mocnej waluty i tego, że widzieli śnieg. Jak złoty jest mocny do dolara, to kupię tęczową flagę i powieszę przed domem. Opowiada o małżeństwach, o tym, że można mieć tylko jedną żonę, kłamię go mówiąc, że w Polsce możemy mieć trzy! Nastała niewygodna cisza, a on zastanawia się czy bardziej zazdrości nam śniegu, waluty, czy może jednak tych żon. Mówi o różnicach cen dla lokalesów i przyjezdnych. O wysokości wypłat, braku chęci opalania się, o kremach wybielających, cenach domów, mieszkań i samochodów. O różnicach pomiędzy Bali, a innymi wyspami (tu jest wolniej/spokojniej). Mówi, że wie gdzie jest Polska, że stolice ma Warszawę, że flaga jest taka sama, ale odwrotna. Że z kasą jesteśmy podobni, ale z pogodą mamy na odwrót. Wysadził nas pod szlabanem w centrum Ubud. Dalej nie pojedziemy. Przyjechali trzej chłopcy na trzech skuterach. Na jeden torby, na drugi Ania, na trzeci Igor i wąska, kręta ścieżka w polach ryżowych z palmami, gdzie ciężko mijają się skutery z naprzeciwka. Droga w przewodniku opisana jest jako atrakcja: spacer w polach ryżowych. My mamy to szczęście, że mieszkamy w pięknym miejscu na jej końcu.
Po przejechaniu stu metrów, naliczyłem trzy szkoły yogii. Z tego ponoć słynie Ubud. Też ze zdrowego jedzenia, pól ryżowych, dużej ilości terenów zielonych, wodospadów, słoni i bliskości wulkanu. Jesteśmy w centrum wyspy, daleko od oceanu.
Śpimy z otwartymi drzwiami, zasłonięci moskitierą, utopieni w dźwiękach okolicy. Kiedy zachodzi słońce, rozpoczynają się koncerty. Od zachodu (chwilę po 18) do wschodu (chwile po 6) z przerwą na poranne pianie koguta.
Ubud wyobrażałem sobie zupełnie inaczej. Odkrywanie okolicy zaczęliśmy od Ridge Walk, gdzie niestety nie wziąłem aparatu. Idzie się szlakiem na szczycie górek, po prawej i lewej zielone doliny wypchane palmami i pięknymi domami. Lokalesi biegają. Ktoś siedzi i gra na ukulele. Glonojad z gołą pupą, w prześwitującej białej sukience wypina ją do zdjęć na huśtawce. Para Azjatów przytula się kawałek dalej. Idzie kilka dużych Amerykanek, które ewidentnie mieszkają tu już długo. Ewidentnie muszą znać dobrą burgerowanie, o której my jeszcze nie wiemy. Miejsce jest fajne i bez dwóch zdań warte zobaczenia. Jest wilgotno i gorąco na tyle, że nawet po zachodzie słońca koszulka moknie od samego stania. Wygodnie chodzi się boso. Gdybym tu mieszkał i miał kochanego psa, to było by to jedno z kilku miejsc na fajne spacery.
Główna ulica w Ubud, wieczorem w połowie staje się deptakiem spacerowym. Jest dużo sklepów, małych artystycznych galeryjek, fajnych mniejszych/większych knajpek i bazar. Jest bardzo turystycznie, dużo białych twarzy, ale ogólnie bardzo przyjemnie. Średnia wieku jest zdecydowanie wyższa niż w Canggu. Jest czyściej, trochę bardziej upscale. Super są wszystkie boczne uliczki. Jest spokojnie i nie ma ma ”wild animal parties”. W końcu pada! Leje tak, że w łazience na ścianie zrobił nam się piękny wodospad.
Bazar jest duży i sprawia wrażenie brata bliźniaka z krajów islamskich. Targują się wszyscy. Jak ktoś zaczyna od 100k, Ty od 10k i finalnie kupujesz to coś za 40/50k. Często pada argument ”for my luck boss, please”, kiedy już kończą im się karty przetargowe. Wtedy rezygnujesz z zakupu, odchodzisz, a oni krzyczą, że ”okay, okay boss come back”. Zarobionymi pieniędzmi obijają większość swojego stoiska. Wierzą, że to faktycznie przynosi im handlowe szczęście. Sprzedają pozornie bardzo dużo różnych rzeczy, ale każdy stand ma ten sam lub bardzo zbliżony towar. Z ciekawszych rzeczy, które wpadły nam w oko to miski z kokosa, opalone, zabejcowane, wypełnione masą perłową w środku lub rzeźbione czaszki bawole. Jak pojedziesz tam z jakąś kobietą, to spokojnie na pół dnia masz ją z głowy.
Pól ryżowych w okolicy jest tyle samo ile betonowych bloków w Twoim mieście. Dużo! Dziwne bo o jednych mówi się jako ”najlepszych” gdzie mijając inne uważam, że są równie dobre bądź lepsze, bo zdecydowanie mniej popularne. Tegalalang Rice Fields są przykładem jak mądrzy ludzie potrafią zrobić atrakcję turystyczną z pola uprawnego. Kiedy po 40 minutach jazdy, dojeżdżasz na miejsce, parkujesz skuter, nie widzisz nic, prócz tabunu knajp, dziesiątek zaparkowanych autobusów, sklepów z souvernir’ami i samych turystów. Wybraliśmy pierwszą z tarasem, zamówiliśmy sok arbuzowy, popatrzyliśmy na całość i opadły nam ręce. Huśtawka na huśtawce, huśtawką pogania. Do niektórych przypięte są od razu sukienki, żeby ładnie powiewały. Setki ludzi robiących to samo zdjęcie. Zatrzęsienie białych. Odpalamy mapę żeby zobaczyć, gdzie mamy tu jeszcze inne klimatyczne pola. To co różnicuje Tegalalang od pozostałych to przede wszystkim kaskadowość i ilość poziomów. Gdyby nie poziomowano gruntu, w porze deszczowej wszystko spłynęłoby z deszczem. Czytałem w internecie, że warto tu być zaraz przed 6 rano, kiedy otwierają bramki wejściowe, kiedy wstaje słońce, jesteś tu sam, bądź w małej grupie napaleńców na miękkie poranne światło. Dotyczy to każdej atrakcji na tej wyspie. Jak chcesz być sam, musisz wstawać przed wschodem. Przed wschodem to całuję Anne w kark i wtulam jej pośladki w swoje biodra.
Mimo wszystko!!! Warto wejść i się tam zgubić. Jak się dobrze poszuka, to można znaleźć miejsca bez turystów.
Ryż
Cykl kwitnięcia ryżu to 3 miesiące, w których musi być mocno nawodniony. Ścina się górę do łodygi. Wytrzepuje ziarna. W Canggu widzieliśmy update technologiczny, panowie mieli coś pokroju armaty, która wystrzeliwała łodygi z ziarnami w siatkę. Ziarna przelatywały dalej, łodygi zostawały. Ziarno przepuszcza się przez sito. Pakuje w worki, te na głowę i do garnka. Lokalna ludność je ryż nawet na śniadanie. Pije zieloną herbatę i podobnie jak w Chinach nie widać kobiet z celulitem…
Wodospadów na północy wyspy jest wiele. Nauczyliśmy się szybko, że im dalej od Ubud, tym mniej turystów. Godzinę jazdy w jedną stronę jest wodospad Nungnung. Jedno z nielicznych darmowych miejsc. W przewodnikach napisane jest, że zejście ma tyle i tyle schodów, że ciężko się wraca. Nie czytaj tego, tylko idź.
Byliśmy około 10 rano. Ludzi było mało, w pewnym momencie mieliśmy całość dla siebie. Tak właśnie powinny wyglądać świątynie Matki Ziemi i Ojca Słońca. Miejsce jest przepiękne i generuje cudowną energię. Przypomina mi bardzo magiczne Maui. Innymi słowy, zazdroszczę ludziom, którzy potrafią się cieszyć z normalnego życia.
Kawałek (20 minut) od wodospadu na północ jest świątynia Ulun Danu Bratan. Jedna z ważniejszych świątyni hinduskich na wyspie. Położona malowniczo nad brzegiem jeziora. Stoi od roku 1600 i składa się w niej ofiary bóstwom wodnym. Była to trzecia i ostatnia świątynia do jakiej poszliśmy. Nie idź tam!!! Sami Hindusi i Japończycy robiący sobie zdjęcia przy sztucznych, plastikowych rybkach i koszach na śmieci stylizowanych na gigantyczne kukurydze. Szkoda czasu i kasy!
10 minut dalej jest popularne Handara Golf & Resort. Jest to charakterystyczna brama przy wjeździe na pole golfowe, która od momentu publikacji na Instagram’ie, stała się pielgrzymką fotograficzną ludzi z całego świata, którzy z Bali do domu przywożą takie samo zdjęcie.
W każdym lokalnym biurze turystycznym są organizowane “Instagram trips”, czyli obwożą Cię po wszystkich miejscach, które widzisz na zdjęciach na Insta… Kończy się to tak (my przyjechaliśmy sobie sami na skuterze), że lądujesz w kolejkach. Płacisz za zdjęcia, które żeby zrobić czekasz przynajmniej pół godziny w pełnym słońcu. Na zdjęciu jesteś sam/a, a za Tobą jest kolejka ludzi.
Spotykamy parę ze Stanów. On czarny, ona ruda. Śmieszni oboje, bojkotujemy trochę ideę stania w tej kolejce i śmiejemy się sami z siebie, że w gruncie rzeczy wychodzi na to, że jesteśmy tacy jak reszta. Komedia zaczyna się kiedy pozują chłopcy z chłopcami. Mają najwięcej powtórek zdjęć i różnorodność póz. Zupełnie nie patrząc na to, że inni też czekają. Gromkie brawa puentują chwilę.
Wpadam na pomysł, że przecież z drugiej strony ta brama wygląda tak samo i nie trzeba stać w kolejce 🙂 Zresztą zobacz sam/a.
Sacred Monkey Forest
W gruncie rzeczy jest to kolejna świątynia hinduska. Wiem, wiem mieliśmy już do świątyń nie chodzić, ale tu weszliśmy nie wiedząc, że wchodzimy do świątyni. Kompleks różnych miejsc położony w dżungli, zamieszkany przez małpy. Po pół godzinnym spacerze w miejscu wypchanym malowniczymi mostami, nieskończoną ilością potężnych drzew, dosłownie przeniesionym z filmów Indiana Jones, chciałem stamtąd wiać. Od cholery rabujących, wrednych małp. Cwane są na tyle, że wskakują Ci na plecy, otwierają plecak, wyciągają z kieszeni co znajdą (często okulary, portfele, itd.) i uciekają. Jedną złapałem za ogon, na reszte wziąłem sobie długiego kija. Zrobiła się afera jak przechodziłem, charczały wszystkie. Ewidentnie kij kojarzy im sie z laniem i reagują złością. Miejsce nie powinno nazywać się Sacred tylko Scary Moneky Forest. Małpy biegają w tych okolicach po ulicy. Grzebią w śmieciach, chodzą po budynkach i kablach elektrycznych. Oprócz mieszkańców, miejsce jest obłędne i samo prosi się o szukanie zaginionych skarbów.
Jak jesteśmy przy zwierzętach w okolicach Ubud, to dużo słyszy się lokalnie o słoniach. Wszystko zależy jakie masz podejście do tematu i czy uważasz, że jeżdżenie na słoniu jest w porządku czy nie.
Jest też znana świątynia wody. Świątyń mieliśmy już absolutnie dosyć i kiedy przeczytaliśmy, że w Tirta Empul władze balijskie mają spore zastrzeżenia odnośnie czystości wody, daliśmy sobie spokój i pojechaliśmy zobaczyć wodospad Tegenungan.
https://en.m.wikipedia.org/wiki/Tirta_Empul
Z deszczu pod rynne. Jak chcesz zobaczyć prawdziwe Bali, co turystyka zrobiła (napędza gospodarkę – rozumiem), ale jak zadeptali ludzie naturę. Jak z czegoś pięknego zrobili badziewie, to Tegenungan jest miejscem najbliżej Ubud, które pięknie to obrazuje. Szybko wróciliśmy, nawet nie wyciągnąłem aparatu. Szkoda gadać, szkoda pisać. Proponuję omijać tak samo jak Kute.
MEDYTACJE
ur mind is ur temple, keep ur meditation high!
To czego nie można Ubud odebrać, to świetne jedzenie, extra yoga i znakomite medytacje. The Yoga Barn (https://www.theyogabarn.com/ ) to wielopoziomowy kompleks drewnianych, przeszklonych domów. Zecydowanie najbardziej popularna szkoła yogii w Ubud. Dzieje się. Nauczyciele są z całego świata, wszystko odbywa się po angielsku. Na miejscu jest restauracja i noclegi. Na zajęcia trzeba być pół godziny przed czasem, a wieczorami na te popularniejsze, godzinę. Za każdym razem miejsca wyprzedane są wszystkie. Zbłądziliśmy tam na kilka medytacji popołudniową porą. Ze wszystkich, których uczestniczyliśmy, dwie zostaną w mojej głowie pewnie na zawsze.
inhale / exhale
Część osób na kocach, inni na poduszkach lub wałkach. Panowie bez koszulek, panie tylko w topach. Gorąco, a spędzimy tu najbliższe półtorej godziny. Siedzimy w kole, wchodzi Punnu, patrzy na wszystkich i mówi, że musi włączyć wiatraki bo ta moda hinduska go wykończy 🙂 Ma na sobie dwie sukienki, turban i długą brodę. Żartuje co drugie zdanie i sprawia wrażenie zakochanego w ludziach człowieka. Mówi, że zdolność do obiektywnego myślenia to rozum. Emocjonalna postawa kryjąca się za rozumem, to postawa pokory. Być obiektywnym i posługiwać się rozumem można tylko wtedy, kiedy osiągnęło się pokorę. Pokora jest zbędna bo i rozum jest zbędny. Medytacją karmisz duszę i na tym się dzisiaj skupimy.
Rzucił kilka paczek ręczników papierowych w różne części sali. Wytłumaczył wszystkie czakry, ich kolor, umiejscowienie i funkcję. Kazał wydmuchać nosy, zacieśnić koło, złapać się za ręce. Po prawej mam Annę, po lewej Marythę. Wdech i wydech jest przez nos. Następuje w ściśle ustalonym tempie. Bardzo energicznie powietrze wpompowywane jest do brzucha. Już po 10 wdechach czuć zmęczenie. W jednej seri będzie dzisiaj 120 wdechów i 120 wydechów. A że czakr jest 7, to będzie 7 powtórzeń całości (https://www.arhantayoga.org/blog/7-chakras-introduction-energy-centers-effect/). Przy trzeciej serii zaczyna się solidnie kręcić w głowie – nieuniknione efekty hiperwentylacji. Wszyscy mamy oczy zamknięte, nadal siedzimy w kole trzymając się za ręce (żeby nikt nie uciekł jak to stwierdził Punnu 🙂 ) i rytmicznie oddychamy. Czas mija i zaczynają się dziać rzeczy dziwne. Chłopak siedzący po drugiej stronie sali, wybucha głośnym, niekończącym się, histerycznym śmiechem. Marytha po lewej coraz intensywniej płacze, Anna szarpana jest przez Irlandczyka po prawej, który przy każdym wydechu, wydaje z siebie głośny, agresywny dźwięk jak jakiś okrzyk wojenny. Po lewej od nas słychać, że ktoś wymiotuje. Nie wiem ile całość trwa, bo skupiam się tylko na oddechu. Po siódmej czakrze, następuje oddechowy luz. Wtedy Punnu nie dotyka, a podchodzi blisko głowy i czujesz zdecydowane uczucie gorąca w całej czaszce. Na koniec ten kto chce, dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Śmieszek przeprasza, że śmiał się tak głośno, ale widział siebie na scenie, gdzie musi być idealny, a nie jest perfekcyjny. Bo nikt z nas nie jest. To go tak bawiło. Azjatka od wymiotów kończy po sobie sprzątać podłogę. Inna kobieta po 40stce mówi o dualiźmie. W sobie i we wszechświecie. Łysy szwajcar dziękuje wszystkim za wspólną sesję, a przede wszystkim dziękuje Punnu, że mógł go spotkać. Dzisiaj przyleciał z Europy i te zajęcia były głównym tego powodem.
Druga medytacja, która zapamiętam była prowadzona przez Kion Jordan. Ciemnoskóry z dredowatymi włosami facet, o obłędnych oczach. Wygenerował dużo radości jak wszedł do pomieszczenia, w którym już siedzieliśmy na poduszkach.
Całość zaczęła się od relaksu i skupieniu na oddechu. Dużo spokojniejszym i dłuższym niż u Punnu. Po kilku minutach przeszła w prowadzoną wizualizację. Dotyczyła spotkania swojego anioła stróża i swojej duszy. I tu możesz być sceptyczny czytając to, ja też byłem sceptyczny wchodząc na te zajęcia. Całość była tak silna, że śniła mi się jeszcze kilka dni później. Każdy z obecnych widział swoją duszę.
Kion uważa, że aniołowie stróże to jedyne byty, które połączone są z naszym życiem od naszego pierwszego, do ostatniego oddechu. Dbają, przewodzą i napajają nasze umysły, ciała i dusze bezpieczeństwem, aż jesteśmy gotowi wrócić do formy duchowej, wtedy osobiście odprowadzają nas do nieba.
Czy potrafisz dostrzegać dusze innych, wszystkich i wszystkiego dookoła Ciebie? Patrzeć na świat nie jako trójwymiarowe elementy układanki, a duchowe byty i źródła energii?
Wszyscy jesteśmy energią. I to my, nikt inny, zapraszamy do swojego życia, to co chcemy, lub to, czego nie chcemy. Czym wibrujemy, tym jesteśmy. Czym wibrujemy, to nam daje los w postaci zdarzeń w naszym życiu. Wszyscy, jesteśmy manifestacją ducha boskiego wibrującego na różnych poziomach świadomosći i częstotliwości, w tym samym czasie. Dostrzeż i zaakceptuj, że jesteś przede wszystkim bytem duchowym. Ważną częścią tego pięknego świata, stworzonego przez Boga. Jesteś chroniony przez aniołów, opiekowany przez archaniołów, asystowany przez ministerstwo i dobrodusznie wspierany przez duchowych przewodników. Wszystko dlatego, że jesteś cenny, święty, boski i kochany. Z tymi słowami zostawił nas na do widzenia.
Żebyś nie pomyślał, że Kion jest gołosłowny, znalazłem kilka dowodów poniżej.
Fizyka kwantowa mówi dzisiaj wyraźnie, że ponad naszym wizerunkiem, wszystko we wszechświecie składa się z czystej świadomości, wibrującej na różnych częstotliwościach (im więcej dobra, tym częstotliwość wyższa). Fizyczność tylko wydaje się być stała i namacalna, gdzie w gruncie rzeczy to wszystko to wibrująca energia, która porusza się tak szybko, że kreuje iluzję rzeczywistości.
Żebyś wiedział czym jest atom.
Jak go obserwujesz to wynik jest inny niż jak nie obserwujesz. Innymi słowy rzeczywistość obserwowana jest inna, od nieobserwowanej.
O częstotliwości i wibracji.
Gwoli przypomnienia. Częstotliwość wpływa na wodę, a woda ma pamięć. Procent wody w ciele wiesz jaki jest i wiesz co robią z Tobą, Twoje emocje kiedy obniżają lub podwyższają Twoją wibrację. Skoro intencją, myślą, słowem, można wywołać taki efekt, to pomyśl, jak ważne jest co myślisz i mówisz o sobie i innych.
Tu wszystko krok po kroku – warto obejrzeć całość.
Bali to również healer’zy. Stare pokolenia szamańskie, które wie więcej niż przeciętny człowiek. Dzielą się tą wiedzą i pomagają, tym którzy potrzebują.
NUSA PENIDA
Bajka !!! W końcu pachnie oceanem. Jeździmy wzdłuż brzegu na skuterze pół nocy. Dużo domków ledwie trzymających się kupy. Dużo murowanych, małych altanek ze słomianymi dachami. Kilka fajnych kompleksów hotelowo / nurkowych. A to wszystko lekko ponad godzinę szybką łódką z Bali. Mała, klimatyczna wyspa, bez dużej ilości samochodów i pośpiechu. Ania twierdzi, że wygląda jak Bahamy. Kontrasty w portach są takie same. Jeden fajny yacht, reszta poobdzierana, stara, pordzewiała powyżej lini wody. Mówi, że one tak rdzewieją jak ktoś je wcześniej utopił. Kiedy je wyciągają z wody, nie ma już szansy, żeby zrobić je w miarę okay, zawsze są już takie zajechane.
Łódka, którą przypłynęliśmy ma 4 mocne silniki. Na wyspie jest tylko jedno, betonowe molo. Chłopaki wiedzą gdzie jest piach w czasie odpływu i tam wpływają podnosząc silniki, aż dotkniemy dziobem plaży.
Podoba nam się bardzo. Jest Azja w końcu pełną gębą. Jest pusto. Knajpy są puste. Turystów widzimy niewielu. Hotel mamy przepiękny z basenem, z widokiem na ocean i słoną wodą pod prysznicem. Droga (bo jest jedna asfaltowa dookoła wyspy) jest tak wąska, że dwa auta nie mogą się minąć, nie zjeżdżając z asfaltu. Załapaliśmy się wieczorem na street food i przeeeepyszne banany w tempurze.
Miałem w życiu na tyle farta, że udało mi się popływać z wielorybami na Hawajach i z delfinami w Afryce. Okazuje się, że na Nusie Penidzie, można wskoczyć do wody z mantami. O 9 rano stałem już zwarty i gotowy w porcie. Z grupą 15 innych takich jak ja. 10 łódek właśnie wypłynęło w stronę popularnego Manta Bay. Wszyscy dostaliśmy maskę, płetwy, pomarańczowe kapoki. Nie wiem jeszcze jak mogłem być tak głupi i nadal się okłamywać wsiadając do łódki, że zobaczę dzisiaj jakąś mantę. Dziwiłbym się bardzo, gdyby faktycznie chciały pływać wśród setek turystów w kolorowych kapokach z kamerami GoPro.
Z założenia miało to wyglądać jak u Jaśka, tylko z mniejszą ilością osób.
Niestety mant nie zobaczyłem. Skiperzy zabierają do kolejnych zatok (Crystal Bay i Broken Beach) pełnych ludzi w kapokach, gdzie jest kawałek rafy i sporo kolorowych ryb. Rzucają chleb z łódki, żeby ryby podpływały bliżej i widok był lepszy. Jak komuś odpowiada taki snorkeling, to może być to niezły pomysł na spędzenie przedpołudnia jak ma się trochę mantowego szczęścia.
Kelingking Beach
Jeżeli Instagram wyznaczałby rankingi turystycznej popularności miejsc, to Kelingking Beach jest zdecydowanie miejscem najbliżej kojarzonym z Nusą Penidą. Charakterystyczna skała w kształcie głowy dinozaura przyciąga tłumy. W dół do plaży jest całkiem intensywny hike. Wszystko zależy od temperatury w jakiej zdecydujesz się zejść i wyjść. Mijaliśmy jednego chłopaka, którego dziewczyna wyciągała do góry. Później oblewała go butelkami zimnej wody. Okładała ręcznikami i wszystkim co miała, a on gotował się siedząc pod drzewem w cieniu. Inna grupa biegała z zapytaniem czy ktoś ma inhalator na astmę, bo na dole utknął ich kolega, który ma tak skurczone oskrzela, że nie jest sam w stanie wyjść z powrotem.
Schody są długie i strome. Barierki prowizoryczne. Ma to wszystko urok. Ludzi było bardzo mało. Ciekawe są również alternatywne punkty widokowe wychodząc na samą górę w lewo, wzdłuż klifów. Ogólnie piękne miejsce i na pewno warte zobaczenia. Było 17 km od naszego miejsca zamieszkania (mieszkaliśmy niedaleko portu). Biorąc drogowe realia Nusy, zajęło nam to całe popołudnie. Jedziesz przez wioski, ludzie machają, uśmiechają się. Hello, hello. Zielone bezkresy i coś czuję, że moglibyśmy tu zamieszkać.
Droga dojazdowa jest wyzwaniowa. Kiedy zaczęły się dziury w asfalcie, lekko narzekaliśmy pod nosem, że dziury. Kiedy skończył się asfalt, skończyły się też dziury, a zaczęła ziemna droga. Ziemna droga przerodziła w ziemną wyrypę i wtedy warto mieć motocykl enduro/cross zamiast skutera, który momentami zahacza podwoziem o wystające kamienie. W żadnym wypadku niewarto narzekać. Pod nosem czy na głos, ale niewarto. Z paliwem nie ma najmniejszego problemu. Nawet na największym zadupiu jakie jesteś sobie w stanie wyobrazić na tej wyspie. Co któryś dom, ma swoją “stację benzynową”. Albo w plastikach albo w szkle po Absolucie. Podjechaliśmy boso, bez kasków. Stał mały, uśmiechnięty w czapce z daszkiem. Przywitaliśmy się i delikatnie zatrąbiłem, mając nadzieję, że z domu wyjdzie brat/tato/wujek i ktoś nam sprzeda paliwo. Młody długo się nie zastanawiając, sięgnął po lejek i pyta ile litrów? Przeliczył kasę, pobajerował, poczerwieniał się za każdy komplement jaki mu sprzedaliśmy na temat jego angielskiego i kiedy zapytałem ile ma lat, powiedział, że 9.
Banah Cliff Point
To ponoć jedno z lepszych miejsc na zachody. Droga dojazdowa jest najgorsza ze wszystkich miejsc, w których byliśmy. Z tyłu słyszę ciągle nawigację “ojej uważaj, oj, au, o kurde, ojej jaki biedny skuter, aua moja pupa!”. Na domiar złego kiedy dojechaliśmy na miejsce, skuter zastrajkował i nawet nie myślał odpalić. Skwitowaliśmy to salwą śmiechu i gromkimi brawami. Przy jednej, jedynej drewnianej ławce, siedziało 4 lokalnych chłopców w średniej wieku 16 lat. Zajadali dziwne, winogronowate owoce z pobliskiego drzewa, którymi chcieli się z nami podzielić. Nauczeni z Bali, że za wszystko trzeba tubylcom płacić, wypchani ostrożnością i nieufnością, chcieliśmy odepchać się Flinstonowato kawałek dalej. Naciskali, pobajerowali i skończyło się tak, że oprowadzili nas po okolicy, poopowiadali o szkole i prawie dali się namówić na zamianę zdechniętego skutera, za błyszczącego, nowego cross’a 🙂
KOGUTY
Środek wioski, idzie facet z kogutem. Trzyma go z troską jak Borek swoje gołębie (jak czyta to jakiś gołębiarz, to najlepsze badania ptaków wykonuje w Gliwicach mój kolega Doktor Borkowski w http://www.zdrowyzwierz.pl/). To nie byle jaki kogut myślę. Zatrzymuję się, wyciągam aparat, zagaduję. Okazuje się, że ten jest jego dobrym zawodnikiem, ale naprawdę mocnego ma w domu. Jego koguty są dodatkowym zastrzykiem finansowym domowego budżetu. W czasie jednej walki, mocny kogut może zarobić 3 miliony rupi. Wszystkie importował z Filipin. Chcesz zobaczyć?
Pewnie! Trzy domki wybudowane w mikroskali starych pgr’ów na wsiach. Od frontu wejście, a reszta w U. Mieszka cała rodzina, wujkowie, ciotki, bracia i 120 letni ojciec. 120 letni ojciec… Na środku plecione klatki z kogutami. Wyciągają dwa z pytaniem czy widziałeś kiedyś walkę? Odwlekam myśl i mówię naprawdę ma 120 lat? Słyszy? Mówi? Oni, że nie, ale patrz na koguty, to nie będzie “fight” tylko “playing/playing”.
Jeśli chodzi o walki kogutów w całej Indonezji, to wszystko przekazywane jest z ojca na syna i siedzi w tych ludziach bardzo głęboko. Jest tak już od 500 roku przed Chrystusem. Czasami przywiązuje im się kawałki noży do szpon. Czasami ostrzy się tylko pazury lub je zakleja jak ma być bardziej sparing. Czasami walki są na śmierć i życie. Zawsze kogut kończy poobijany. Dla nich to aspekt kulturalny, religijny i oczywiście finansowy. Ponoć nawet Shakespear miał kilka swoich kogutów.
Koguty stroszą grzywy od razu, tylko zobaczą przeciwnika. Wyciągasz je z klatki, stawiasz na ziemi. Pokazujesz sparingpartnera i już są gotowe. Wyskakują, celują w siebie nogami i dziobami. Szczerze mówiąc nie rozumiem fenomenu wrodzonej agresji i który gen za to odpowiada, ale ewidentnie DNA w kilku dzielnicach mojego miasta jest takie same.
Po kilku dniach codziennego piania, widzieliśmy śmieszną scenkę rodzajową. Kilku zawadiackich zawodników siedziało grzecznie zamkniętych w plecionych klatkach. Za to jeden gagatek skakał po “dachu” każdej, wkurzając wirachów w środku.
Giri Putri Cave
Po świątyniach mieliśmy obiecane już nie jeździć, ale słońce daje tak w palnik, że nie jesteśmy opaleni, a poparzeni i piecze wszystko nawet pod zimnym prysznicem. W bluzach, czapkach, zasłonięci jak lokalesi, ruszyliśmy poszukać cienia. W sowiogórskich podziemiach zawsze jest przyjemnie chłodno więc tym bardziej byłem przekonany, żeby zobaczyć jaskinię Giri Putri. Standardowo z fajnego miejsca Hindusi zrobili świątynię. Jest tam jakiś wyjątkowy krab, którego nie widać. Jest też pare miejsc świętych i kilku grubych, leżących a’la mnichów gapiących się pół dnia w telefon. Paradoksalnie temperatura w środku nie ma nic wspólnego z sowiogórskimi podziemiami i jest tak wilgotno, i gorąco, że powinni zalać całość do połowy wodą. Wtedy podświetlone, nabrało by przepychu i smaku luksusu. Wchodzi się z jednej strony przez wąską dziurę w ziemi. Ubrani w dodatkowe ciuszki, za które się bezaluje. Za wejście do świątyni też się bezaluje. Wychodzi się z drugiej strony w polu plastików i śmieci. To już jest za darmo. Warto? Jak jesteście za mocno opaleni, to zdecydowanie polecam. Jak nie to Thousand Island View Point i Diamond Beach są dużo lepszym pomysłem.
Plaże
Dojechaliśmy do Atuh Beach, z której smaruje się na nogach w dół, w górę do Diamond Beach. Każdy GPS błędnie tutaj prowadzi. Zdecydowanie lepiej jest jechać w stronę Thoused View Point. Kawałek przechodzi się w jedną i drugą stronę. Widoki są genialne. Dojazd jest też całkiem dobry. W większej części asfalt. Kawałek po dziurach i piachu. Płaci się za wszystko. Za wejście, za zdjęcia. Jak nie płacisz za wejśćie, to jest skarbonka “donation” i siedzi majster pilnujący czy na pewno coś wrzucisz. Parkingi czasami są free, ale musisz coś kupić, tam gdzie zostawiłeś wariackie konie mechaniczne.
Schodzimy w dół po schodach. Domków takich widzieliśmy już tutaj kilka. Ten jest wyjątkowy bo położony z widokiem na ocean. Siedzi facet, ma zamkniętą furtkę. Otwiera ją za 50k, na 3 minuty.
Tembeling Natural Pool
W końcu pada! Jedziemy na skuterze przez “górzystą” część wyspy. Wjechaliśmy w słaby deszcz, później pada już coraz mocniej. Aż w końcu solidnie na tyle, że schowaliśmy się pod pierwszym napotkanym dachem. 10 minut i wyszło słońce. Tak właśnie wygląda tu pora deszczowa. W najgorszym wypadku pada 2/3 dni pod rząd. W internecie przeczytaliśmy, że droga dojazdowa jest bardzo stroma i niebezpieczna. Że lepiej zostawić skuter na parkingach wyżej i skorzystać z podwózki lokelsów. Nie słuchaj tego. Spokojnie jest do zjechania we dwie osoby na motorynce. Zejście schodami od ostatniego parkingu jest relatywnie krótkie i już po kilku pierwszych stopniach widać pierwsze jeziorko. Na samym dole przy plaży jest kolejne. Świeżo skrojone mango podają do wody.
Plastik
Bali, Nusa Penida i Nusa Lembongang, to obłędna ilość plastiku. Wszędzie! Na wsiach, na plażach, w miastach. Straszne. Widać, że ewidentnie chcą wpłynąć na świadomość społeczną. Murali tematycznych jest dużo, tak samo tabliczek na plażach. W knajpach w menu wyraźnie jest napisane dlaczego słomki są papierowe. Mimo wszystko plastiku/śmieci jest od cholery. Ponoć zachodnie fundacje przyjeżdżają na sprzątania. Surferzy się organizują. Wychodzi na to, że lokalna ludność się nie poczuwa i im to ponoć “nie przeszkada”. Te krowy, te spasione sarny, jedzą worki plastikowe, a produkują mleko!
Peguyangan waterfall
Peguyangan waterfall, czyli wodospad przy plaży, okazuje się być kolejną światynią. Zaczyna się standardowo od opłaty, założenia na siebie kolejnej chusty zakrywającej odsłonięte nogi i pół godzinnym marszu w dół po błętkintych schodach. My schodzimy, oni wchodzą. Byli na dole, teraz są tu, cali mokrzy. Widać, że sporo ćwiczą i są w dobrej formie. Ania patrzy i bez zastanowienia mówi “you look like i dont wanna go there” ! Na co pada, “this is sooo shit ! don’t go”! Poszliśmy więc kawałek dalej do kolejnego domku na drzewie, na kolejny klif i kolejną wersję Matki Natury wartą zapamiętania.
Jeżdżąc po wyspie zastanawiamy się co oni tu robią? Z tego co widzimy małolaty wiszą na telefonach jak wszędzie.
Starsi przepatentowali śródziemnomorską siestę i nie odpoczywają tylko w godzinach szczytu słońca. Odpoczywają cały czas. Leżą cały czas. Śpią cały czas.
Wróciliśmy dzisiaj padnięci. Od słońca, od tych dróg, od wrażen i ilości bodźców. Popływaliśmy w basenie, w którym woda, podobnie jak w oceanie, ma temperaturę powietrza. Siedzimy mokrzy, wieczorem na balkonie, zbieramy się na kolację. Mamy swoją ulubioną knajpę (Penida Colada), całą z bambusa, z zimną betonową podłogą. Prowadzą ja młodzi, uśmiechnięci ludzie. Przy samym oceanie. Możesz wejść, popływać, wyjść i zjeść patrząc na wulkan na Bali. Samo miejsce jest super, a kuchnia jest zdecydowanie najlepsza jaką trafiliśmy w czasie całego pobytu (dodam link poniżej w dziale JEDZENIE). Wszystko jest świeże i zdarza nam się zamówić trzy porcje zamiast dwóch, gdzie każda jest inna i wszystko jemy wspólnie. Ośmiornica z grila w sosie z masła orzechowego. Kalmary, ryby, lokalne desery. Pycha miejsce. Ale nie o tym. Odkryliśmy ją parę dni temu i bumenrangujemy codziennie, żeby przejeść całe menu. Ciągle chodzimy na te randki boso. Ciągle jest ciepło. Ciągle widzę ją roześmianą w sukienkach i słonych włosach. Dzisiaj jest muzyka na żywo. Grają chłopcy na gitarach covery różnych wykonawców. Anna wypiła już lampkę wina. Kończymy ryby. Zaczyna z nimi śpiewać Bob’a Dylan’a. Patrzę na nią. Uwielbiam jak się śmieje. Jej głos kiedy muska mnie wargami po uchu i karku siedząc za mną na skuterze. Wstaje i zaczyna tańczyć. Kocham ją całym sobą, za tą energię, którą generuje. Mówi “there are people who can bring sunshine from the rain”. Ciężko mi będzie jak odleci z powrotem na Florydę. Gdybym wiedział, że stanie się to tak szybko, niczego nie robiłbym sam. Ponoć żeby kochać i być kochanym potrzeba odwagi i uzania pewnych wartości za godne najwyższego zainteresowania oraz premedytacji w ich kultywowaniu. To są te momenty, w których chowam aparat, a zatrzymuję w głowię czas. Tych kilka łyków szczęścia, w których ktoś obdarowywuje Cie sobą. Cieszę się, że to piszę i będzie to w pixelach, bo w innym wypadku, stałbym się złodziejem własnych wspomnień.
Żegnają się z nami czule. Oddają nam część pięniędzy. Poranne soki mamy gratis i do portu na łódkę podrzucą nas też gratis. Cała obsługa hotelu wyszła się z nami pożegnać. Łzy w oczach, duża ilość misiaków. Uspokajam Annę, że oni tylko się upewniają, że na pewno wyjeżdżamy 🙂 Mieliśmy być dwa dni, później przedłużaliśmy o kolejne dwa i kolejne. I kolejne. Takie wrażenie wywarła na nas Penida i podobało nam się zdecydowanie bardziej niż Bali. Anna – projektankta ludzkich uśmiechów. Dziękuję! 🙂
NUSA LEMBONGANG
Jeden dzień! Tyle w zupełności wystarczy Ci na zobaczenie tego miejsca. Pół dnia wystarczy. Klimatyczny port, fajny żółty most łączący jedną wyspę z drugą. Z Penidy płynie się 20 minut lokalną łódką. Na miejscu skuter i gaz po odkrywanie. Po trzech godzinach wiesz już wszystko.
Co zobaczyć:
- Rock Pools
- Devil’s Tear
- Dream Beach
- Sandy Bay Beach
- Panorama Point
Wszystkie fajne i kolorystycznie bardzo do siebie podobne. Biały piasek, błękitna woda.
JEDZENIE
Wyjeżdżając mieliśmy pomysł gotowania we własnym zakresie, tym bardziej, że Ania pracowała część swojego życia jako szef kuchni i gotuje tak, że mało knajp serwuje podobną jakość. W Canggu znaleźliśmy jeden duży market. Małe sklepiki nie posiadają w ogóle asortymentu śniadaniowego. Przykładowo jajek, mleka, pomidorów. W markecie okazało się, że jabłko kosztuje 40k. Wybajerowane śniadanie w Canggu kosztuje 50/60k. Obiad w zależności gdzie, ale średnio tanie miejsca od 40 do 80k. Gotowanie przestało nam się czasowo/finansowo opłacać.
W Internecie jest dużo subiektywnych rankingów różnych miejsc. Warto je przejrzeć i potestować.
https://theculturetrip.com/asia/indonesia/articles/the-10-best-warung-in-ubud-bali/
Z samego założenia jedzenie na ulicy, kwestia miejsca. Na Nusie smakowało nam bardzo, w Canggu nie zjadłbym w obawie, przed mięsem z psa. Restauracje wszyscy wiemy jakie są. Na Bali fajną alternatywą są Warungi. Czyli tańsze knajpki. Niektóre mogą być metrażowo małe i sprzedają jedzenie na wagę. Inne przy domu, siedzi pani z wokiem i na głębokim tłuszczu coś Ci przygotuje. A jeszcze inne wyglądają jak normalne, fajne restauracje. Z tych ostatnich korzystaliśmy najczęściej. Kilka wartych polecenia poniżej.
Canggu
Śniadania :
- CRATE cafe
- The Shady Shack
Obiady :
- Makan 2 (tanio i dobrze)
- DANDELION Canggu (fajny klimat)
- Duatiga (pycha! Przepycha)
Ubud:
- Mendez
- Sari Organik
Nusa Penida:
- PENIDA COLADA (nasz numer 1) https://www.instagram.com/penidacolada/
Najlepsze tripy to takie, w których odpowiadasz na pytania, które nie pojawiły się w głowie przed wyjazdem.
Odpowiadając na to z początku wpisu, czy warto? Zawsze warto. Można się trochę rozczarować co człowiek robi z naturą w imię turystyki. Albo jak Instagram wpływa na popularność miejsc i kolejki do zdjęć. Można znaleźć swój złoty środek na całe to szaleństwo. Wydeptać swoją ścieżkę omijając tabuny turystów i odnaleźć swoje miejsca, które też będą cieszyć. Magiczne życie na skuterze, z deską surfingową. Ciepłe wieczory, wiatr we włosach, bose stopy i boardshorty bez majtek.
Napisałem do siebie notatkę przed wejściem do samolotu powrotnego:
”Zostaw to co nie pozwala Ci być sobą. Spakuj się w plecak. Weź wszędzie gdzie będziesz skuter i zgub się na tych wyspach. Zobacz wszystko aż po Filipiny i zrób to od lutego. A jak będziesz się wahał, to pamiętaj, że zawsze są gdzieś ludzie, którzy mają wolne. Zawsze jest gdzieś słońce”.
Zabrać Cię?
Anna wyleciała na Florydę, a ja zostałem na zdolnymśląsku. Znów wychodzę z pustym sercem, szkoda, że przyszedłem z pełnym.
Zastanawiałęś się kiedyś, a co jeśli niebo, to ziemia?
Keep smiling little prince! 🙂
See you when I see You! 🙂
Indonesia, Igor Bucki