What’s your favorite thing about Vegas?
NASCAR !!! 🙂
Niby słowiańska krew ale do biesiad nigdy mnie nie ciągnęło (dziękuje mamuś za wykolejenie społeczne!). Zawsze mam problem z tym, że śmierdzi papierosami, nic nie widać, nic nie słychać. Targ próżności pijanych kobiet, które rano wyglądają ”trochę” inaczej niż wieczorem, a to prowokuje niesmak. Innymi słowy zawsze miałem kilka alternatyw dla imprez, stąd Las Vegas nie było spełnieniem moich baletowo-tanecznych marzeń. Było po drodze więc szkoda nie zobaczyć gdzie połowa Ameryki lata wyłączyć ABS i ASP ze swojego życia. Każdy ma przecież swoje ulubione zabawki. Jedni wolą parkiet, puder i kieliszki, inni resoraki. Ciężko nie być mi chłopcem więc jeszcze przed przyjazdem do Vegas zdiagnozowałem je motoryzacyjnie i wiedziałem, że moja ”TO DO LIST” będzie miała jednego świstaszka więcej, bo odhaczę kolejny motoryzacyjny temat, który zawsze za mną chodził.
Najlepiej jest jak mało widzisz i doświadczasz. Wtedy nie masz pragnień, bo nie zdajesz sobie sprawy, że coś istnieje. Najłatwiej! NASCAR pierwszy raz usłyszałem przez internet. To że w kółko, a Ameryka szaleje trochę mnie dziwiło. Ale ten dźwięk wariackich Vósemek wchodzi tak w głowę, że zaczynasz chcieć. Wtedy jest już z góry. Bo kwestia nie jest czy, a kiedy. Mogą minąć lata, ale los w końcu podsunie okazję i wtedy ciężko z tego nie skorzystać. Las Vegas Motor Speedway to jeden z 29 torów Nascarowych w Stanach i stał się najważniejszym punktem mojej wizyty. Jak całe Vegas położone jest na pustyni gdzie cieszy się słońcem 365 dni w roku.
Znasz kogoś kto ma ZA dużo pieniędzy? No właśnie, ja też nie. A latając po planecie często jest niestety tak, że trochę brakuje na rozpieszczanie się. Sprawdziłem ceny. Tragedi nie ma, ale w kieszeni niedużo zielonych zostało, a lista wydatków jeszcze długa. Jak budżet jest okrojony to niestety sztuka wyboru mocno o sobie przypomina i albo się śpi w aucie, zamiast hotelu w Vegas i wita się z długo wyczekiwaną Vósemką albo wybiera się wygodne łóżko i obchodzi smakiem. Można się też zniechęcać, że jeżdżenie w kółko to nic specjalnego, a te auta jak każde inne i pewnie strata czasu. To próbowałem robić najintensywniej. Kogo jak kogo, ale siebie oszukać się nie da!
Mój tato zawsze powtarza : ”nie myśl gościu jak oszczędzać, myśl jak zarabiać” i to jest czwarta opcja. Kilka zielonych stówek bardzo by mi się przydało. Mam dwie noce w Vegas na swój pierwszy milion :). Głupi ma zawsze szczęście więc w kasynie powinno się udać. Tym bardziej, że nie potrafię grać w nic więc ”szczęście początkującego” otwiera kolejne drzwi. W tych momentach wszechświat sprzyja podwójnie.
Jest już ciemno. Vegas ożywa. Każda żarówka szykuje się do kolejnej intensywnej nocy. Ciepło. W koszuli jest za ciepło. Ludzi tłumy. Każdy idzie po swoje szczęście. Pachnie zraszaną trwą. Niby sucho, a wilgotno. Wszystko plastikowe i kiczowate, ale ma to swój urok bez dwóch zdań. Kolorowo, oświetleniowo majstersztyki i turbo sztucznie. Fajnie. Nie tak fajnie jak w Wałbrzychu ale fajnie!
Stoję w koszuli, kawałek przed Caesars Palace. Gra młody człowiek na wszystkim co znalazł w okolicznych śmietnikach. Ale to co robi, zatrzymuje cały tłum. Niesamowite jest w mentalności Amerykanów (tych, których spotkałem), że nie dzielą się między sobą. Jeden z widzów dosiada się, bierze swój zestaw perkusyjny i grają już we dwójkę. Dwie murzynki zaczynają tańczyć. Wchodzi shake, za shake’iem. Klaszczą rytmicznie wszyscy bez wyjątku. Nawet Polak zaczyna się udzielać. Jest enegia, jest dobro!
Przyglądałem się już jej przez chwilę. Zjawiskowa bogini. Wymieniliśmy kilka uśmiechów – taki amerykański savoir vivre, myślę. Chłopaki ciągle grają, część osób bounce’uje już całkiem intensywnie. Widzę śliczne opalone opakowanie, które spokojnym długim krokiem wyruszyło w moim kierunku. Chyba dużo tańczy bo ruch biodra fenomenalny, lubię kiedy kobiety tak chodzą. Obcisła mała czarna, za kolano. Napięta śliczna łydka, wysokie szpilki z odsłonięta całą stopą. Odsłonięte też ramiona i delikatny dekolt. Jędrny sterczący biust, bez największego oszustwa ludzkości (push up’a). Nie wiem czy to od tej muzyki, ale zaczyna mi się robić gorąco. Falujące blond loki są już na wyciągnięcie ręki. Czuję Chanel piątkę i wiem już, że proste to nie będzie. Błękitnooka białogłowa uśmiecha się 10 cm ode mnie i pyta:
- why are you alone?
- długo się nie zastanawiam – I’ve been waiting for you!
Wiem, że to gorąco to jednak nie od muzyki i najchętniej już bym sobie gdzieś usiadł. Kładzie mi swoją dłoń na sercu, zwiewnym krokiem obraca się kawałek na stopie, włosy zastygają na chwilę w powietrzu, śliczny uśmiech mam już na wysokości swoich ust. Czas mi jakoś zwalnia. Czarodziejka! Staje na palcach, pochyla się w moją stronę. Łapię ją delikatnie za biodro, dotyka swoimi ciepłymi ustami mojego ucha i słyszę:
- I suck good.
Siedzieć już mi się nie chce, teraz bym się gdzieś najchętniej położył. Zawsze wiedziałem, że można kogoś uderzyć słowem, ale nie wiedziałem, że przez trzy wyrazy można zafudnować komuś knock out! Patrzę w te niebieskie oczy i nie mogę uwierzyć, że takich wyborów mam dokonywać dzisiaj. Skurczybki u góry fundują ordynarne lekcje życia w najmniej oczekiwanych momentach. W głowie mam rozpędzony driftowóz obijający się o ściany czaszki z pijakiem za kierownicą. Nie wiem nawet co powiedzieć. Jestem zabity sytuacją i zastanawiam się jak z tego wybrnąć, żeby nie okazało się przypadkiem, że mały będzie mówił dużemu co ma robić. Trochę mi pomogła bo powiedziała, że to wariactwo dzisiaj będzie kosztowało 500 dolarów. Każdy normalny facet ma ponoć 3 podstawowe potrzeby: schronienie, jedzenie i cipki. Ja chyba normalny nie jestem bo z dwóch pierwszych mogę spokojnie zrezygnować na rzecz trzeciej, o ile nie trzeba za nią płacić. Tym bardziej, że dzisiaj pieniądze miałem zarabiać, a nie wydawać. Zaproponowałem jej 600 dolarów za swoją usługę. Byłbym 100 do przodu gdyby się zgodziła i pierwsza stówa do miliona, ha 🙂 ! Dostałem buziaka w policzek. Poszła szukać swojego księcia nocy gdzieś indziej, a ja spokojnym krokiem ruszyłem popracować.
Jakie jest Caesars Palace? Obejrzyj ”The Hangover”! Dokładnie takie i kasyno w okolicy ma jedno z najciekawszysch. Ludzi jest full i nieważne czy w dzień czy w nocy. Impreza 24h na dobę. Stroją się wszyscy. Każdy błyszczy i szuka swojej sikoreczki, która lubi błyskotki i papierki. Dla ”znalezionych” w windach są przyciski od razu do ”wedding chapel”, także temat miłości załatwiany jest od ręki, a pieniądz mocno w tym pomaga. Ewidentnie nie wiedzą, że ”miłość za hajs, to nie miłość”!
Trochę oszałamia ten blichtr na samo dzień dobry. Zwłaszcza jak wchodzi się po raz pierwszy i widzi tyle marmurów, złota, kryształów. Potem opierasz się o kolumnę i pukasz licząc, że będzie w środku pusta, a tu jednak Amerykańce mają dobry fundusz i całość w oryginale! Fundusz, funduszem, wybory wyobrem ale w Pszczynie po Hochbergach zostało cudo w porównaniu do tego co widzę tutaj. Mniej więcej klimat Vegas oddaje Hotel Gołębiewski w Karpaczu. O gustach się nie dyskutuje, każdemu przecież podoba się coś innego. Jak dla mnie kicz ale podotykać można :). To jest jak z wytapetowanymi sukowatymi sztukami z tipsami na pół metra. Niby się nie podobają ale wszystko tak naprawdę zależy od dnia i stopnia wygłodzenia.
Moje zdolności karciane są bardzo bliskie moim zdolnościom tanecznym, lub nawet je przewyższają. Wiem, że jest AS i grałem kiedyś trochę w wojnę. Poker odpadał, zrozumiała sprawa dlaczego. Poziom mojego zaawansowania hazardowego kwalifikował mnie jedynie na jednorękiego bandytę. Maszyn tego typu na samym wejściu jest milion pięćset, sto dziewięćset. Mieszane są z owocami, obrazkami i innymi głupotami, gdzie jak masz dużo fartu to powinno się udać. Trochę ogłupiające, siedzisz albo klikasz, albo ciągniesz dźwignię. Kojarzy mi się za mocno z czeskimi stacjami beznynowymi w drodze na lodowce. Muszę znaleźć coś innego. Coś co wymaga większego zaangażowania i coś gdzie nie wygrywa się miedziaków. Muszę uzbierać pięć stów na NASCAR i pięć stów na czarodziejkę. Poszedłem dalej w poszukiwaniu momentu, gdzie zatrzyma mnie chwila. Długo mi to nie zajęło. Kręci się bardzo szybko. Piłka leci po obwodzie wypychana na ścianę siłą odśrodkową. Są numery, kolory. No NASCAR przecież w miniaturze! Babeczka wymienia papiery na plastikowe krążki. Każdy ma tego już trochę uzbieranego, dużo śmiechu, radości i ogólnie dobrej energii. Nie mam pojęcia o zasadach, ale do jednego stołu ciągnie mnie ewidentnie. Szympansy uczą się najszybciej przez obserwację więc postanowiłem chwilę popodlgądać. Same cyfry na początku i czerwony/czarny. Coś obstawiają, jakiś numer się wyświetla. Chyba skomplikowana sprawa. Jeden gość radzi sobie wybitnie bo uzbierał ładne stosty żetonów. Jak uczyć się to od najlepszych. Podchodzę do mistrza kontroli szczęścia. Mówię, że jestem w temacie jeleń, ale odpaliłem tripa życia i że NASCAR musi mi siąść z wspomnianą wcześniej blondynką na prawym. Azjata o około 10 lat ode mnie starszy z amerykańskim uśmiechem. Garnitur szyty na miarę. Kapelusz. Całość w odcieniach szarości. Spod kołnierzyka wystaje końcówka tatuażu, spod złotego zegarka na nadgarstku jego druga część. Trochę się chyba rozpędziłem z wyborem znajomych. Ładnie mówi po angielsku jak na japońską Yakuzę. Jak to w stanach, znowu znikają bariery wyższości i wolontariacko z uśmiechem funduje mi gość lekcję ruletki:
”Obstawiasz sam kolor, albo liczbę, albo liczbę i kolor albo zero. Ta maszyna dzisiaj mi sprzyja i numery idą w logicznym ciągu. Zaczynają się od wysokich (okolice czterdziestek), później schodzą w dół pod nastki i znowu wracją w górę. Popatrz chwilę, zobacz jak ustawia się kolejka i próbuj. Zobaczymy czy los jest z tobą? :)”
Żeby nie było mi ”szkoda”, zacząłem od 25 dolarów. Przegrałem każdego centa z tej ćwiartki stówy. Jak tak dalej pójdzie to dobrze, że mam gdzie spać, a o autach będę musiał sobie jeszcze trochę pomarzyć. Radość gdzieś się schowała ale z kieszeni wyciągnął mi uśmiech kolega z Yakuzy. Mrugnął okiem i mówi: ”obstawiaj to co ja”. Długo się nie zastanawiając zamieniłem kolejną ćwiartkę stówy na plastik, skopiowałem jego decyzję i czekałem. Po pierwszych 15 minutach czekania i kilku rundach nascarowej kulki pod ścianą, do zainwestowanej ćwiartki, dołożyłem dwójkę z przodu. Półtorej godziny później, ze sporą dawką radości i delikatnego stresu w między czasie, dzięki uprzejmości przewodnicko-nauczycielskiej mojego nowego mentora, dołożyłem do całości zero … ;). Jeden z lepszych wieczorów życia. Kasa w końcu zaczęła się zgadzać, a ja wiedziałem, że jutro rano Vósemka będzie 30 cm przed moimi stopami, a zamiast relaksacyjnych gongów, będę miał w uszach wypasione stado dzikich kucyków! Zaraz po wyjściu z kasyna musiałem zadzwonić do taty i przyznać mu kolejną rację lekcji życia. ”Myśl jak zarabiać, a nie oszczędzać synu”. Dorzuciłem jeszcze jedno przemyślenie. ”Tato zmarnowałem studia w Monaco! Byłem idiotą, uczyłem się, zdawałem egzaminy, a zamiast tego trzeba było codziennie chodzić do kasyna. Zdecydowanie lepiej bym poukładał sobie to życie”;)!
Kolejny poranek ze słońcem. Tu chyba nikogo to nie dziwi, ale wstaje się zdecydowanie lepiej z witaminą D. Szybkie śniadanie, w auto i na tor dotknąć asfaltu gdzie Arie Luyendyk klepnął rekord prędkości 382 km/h w kwalifikacyjnym okrążeniu… Dojazd z Vegas na tor to same bezdroża z małymi trąbami powietrznymi porywającymi zaschnięte krzaki. Brakuje koni, kowbojek, saloon, otwieranych drewnianych drzwiczek i wyobrażenie spotkało by się z rzeczywistością.
Sam obiekt wybudowano w 1996 roku, ale wygląda tak świeżo jakby oddany został do użytku chwilę przed naszym przyjazdem. Całość to nie tylko nascarowa pętla, to również odcinki rallycrossu, pare zakrętów i dragowa prosta. Infrastruktura mocno rozwinięta z ogroooomnym zapleczem (http://www.lvms.com). Tor Poznań leży i beczy!
źródło zdjęcia : wiki – https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/2/29/Las_Vegas_Motor_Speedway_in_March_2011.jpg
Jest opcja zwiedzania całego toru za symboliczne osiem dolców ale miałem problem z koncentracją bo usłyszałem w końcu coś, co słyszałem kilka lat wcześniej, tyle że przez internet.
Brzmi i wygląda tak:
Cały obiekt to kilka torów w jednym, zarządzany z pomysłem przez spółkę, która potrafi na tym zarabiać sensowne pieniądze. Dlaczego to się tu udaje, a w Polsce nie? Po prostu leśne dziadki z naszych polskich PZM’otów dawno odeszły bawić się w ogródek lub działkę, a motorsport oddali świeżej krwi. Na tym obiekcie odbywają się bardzo solidnie przygotowane imprezy, które śledzi cała Ameryka. Ma też ciekawą historię, niestety z akcentami wypadków śmiertelnych. W najlepsze swoje weekendy roku szponksi lepiej niż wspomniane sikoreczki w kasynach i wygląda tak :
Dalej coś mi opowiadają o tym zwiedzaniu toru, boksów i innych, ale w ogóle ich nie słucham. Tu stoi niebieksie 600 koni, tam żółte 600 koni, a kawalek dalej kilka kolejnych czarnych. Mała budka, coś jak food track, tyle że zamiast pysznych wrocławskich burgerów z PasiBusa, sprzedają kółka.
Za 8 kółek, pięć stów. Znasz temat kiedy łatwo coś przyszło, łatwo też poszło i lekkość wydawania łatwych pieniędzy? Ja znam ale nie praktykuję i w takich momentach zawszę lubię przyNacić (Nat – kolega żyd z NY) i ciężko jest mi wyskoczyć z całej kwoty. Muszę coś wytargować, bo przecież tato zawsze mówi, że ”jak nie opuszczą tzn., że nie chcą sprzedać i trzeba kupić gdzieś indziej”. Trafiła mi się bardzo sympatyczna negocjatorka, ubrana trochę jak w oldschoolowej amerykańskiej racingowej knajpie. Tabliczka na piersi informuje wyraźnie – Jenny. Jenny ewidentnie sprzedać nie chce, bo nie ma mowy o jakiejkolwiek negocjacji, a ja niestety kupić gdzieś indziej nie mogę. Także cieszmy się, że mamy gospodarkę wolnorynkową i istnieje konkurencja, bo ten monopol w Vegas średnio mi leży. Dobra Jenny! Bajerantka jesteś fest, ale ja muszę sobie przemyśleć. Tato też zawsze mówi, że ”z problemem trzeba się przespać” więc wracam do Jenny z zapytaniem czy chce może zostać moim problemem na dzisiaj? Niestety wprawiona w boju dziewczyna, śmiać, śmieje się mocno ale różne techniki negocjacyjne na nią nie działają. Już mam sięgać (baaaaaardzo niechętnie) po te pięć stów, które zaraz zamienię na swoje wyczekane osiem kółek, ale słyszę z tyłu, że ktoś całkiem głośno mówi co myśli. Holender bardzo niezadowolony z przejazdu. Poirytowany, że instruktor blokował go w aucie poprzedzającym, że miał się rozpędzić do prawie 3 pak (jak na NASCAR przystało) i powklejać w ścianę, a wyszła rekreacyjna niedzielno-kościołowa przejażdżka po torze i że chce kasę z powrotem.
Rozumiem gościa i jego irytację. Myślę, że zachowałbym się zdecydowanie gorzej jakby wycięli mi taki numer. Rozumiem też firmę, przecież każde z tych 600 koni to worki pieniędzy na kółkach i długie roboczogodziny, a niewiadomo kto jakie ma doświadczenie w kręceniu kierownicą więc robią tak żeby było ”bezpiecznie” dla człowieka i sprzętu.
Jenny już się nie uśmiecha, za to ja tak, bo wiem, że na ten sam numer się nie piszę i chętnie usiądę sobie na prawym, a to jest zdecydowanie tańsze, co jest w zgodzie z moją Nat’ową naturą.
Wszyskto mamy uzgodnione. Zdjęć nie mogę żadnych robić, filmów nie mogę żadnych kręcić – słyszę na koniec. Na wszyskto mają monopol jak się okazuje, nawet na wspomnienia. Nie chce mi się polemizować z Jenny, bo Vósemka coraz bliżej, a odnośnie zakazów to mam w życiu jedną podstawową zasadę: ”jak czegoś nie wolno, a bardzo się chce, to można” :).
Wybieram sobie kombinezon i kask. W amerykańskiej L’ce mam solidny rap więc spokojnie GoPro zmieści się w rękawie niezauważone. Kolejki nie ma, Holender poszedł. W niektórych autach otwarta maska, dolewają płyny. Sprawdzają paliwo. Zmieniają opony. Nie spieszą się bo nie ma po co. Siedemdziesiąt minus jeden jest piękną liczbą, ale minus dwa okazało się, że też sprawia sporo frajdy.
Dotykam ciepłego slicka Goodyera. Podchodzę od strony pasażera. Jest już dwóch pomocników z słuchawkami na głowie. Jak wsiadałeś kiedyś do rajdówki albo driftowozu to wiesz jak jest. Tu jest trochę wyżej, bo wsiada się przez zamknięte drzwi (drzwi w ogóle nie ma, bo jest to cała skorupa nakładana na rurową konstrukcję). Potrzebny jest sposób albo wrodzony spryt i jesteś w środku. Pierwsze wrażenie? Ciasno! Bardzo ciasno! Drugie wrażenie? Dalej ciasno! Cela jak jest rozbudowana to między zastrzałami można się jeszcze poruszać. Tu wypada wpaść rozciągnietym. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że zaczyna się auto palić i w trybie ekspres trzeba się ewakuować we własnym zakresie z uszkodzoną którąś częścią ciała. Tom Cruise w Mission Impossible ma łatwiej! Fajnie wygląda zastrzał na szybę czołową i ten pomiędzy kierowcą, a pasażerem. W czasie zawodów oczywiście fotela pasażera nie ma. Kubeł też jest inny, niż ten do którego przywykłem. Nie jest z włókna szklanego, a metalu. Chyba aluminium. Twardy! Bez gąbek, z samym materiałem. Pod nogami kuwety carbonowe, na drzwiach to samo. Pasy i reszta jak w każdym poprawnym samochodzie, który budzi emocje. Mówię chłopakom, że pasy zapnę sobie na spokojnie sam i dziękuję za pomoc, chyba że przyjdzie Jenny to piąty punkt oddam jej chętnie!
Kierownica ściągnięta, szofera jeszcze nie ma. Reklamują to jeżdżenie jako okolice 260 km/h z przyklejonymi drzwiami do ściany. Z założenia trochę się dzieje więc ciekaw byłem jaki będzie woźnica. Michelin mi się trafił! Paluszki jak serdelki i chyba prawdziwy kierowca racingowy bo z oponą chodzi wszędzie. Przeszkadza mu trochę przy wejściu przez drzwi i na jodze ewidentnie dawno nie był, ale złotą kartę w maku ma na pewno. Jak na Amerykanina to niemowa, bo ”hello hello” i na tym skończyliśmy ”chit-chat”. Biegów nie pamiętam ile jest. Ale mało. Jakaś długa czwórka, wjeżdżamy na okrążenie rozgrzewkowe. Potrafię rozgadać każdego więc z majstrem też sobie poradzę. Zaraz mi wytłumaczył poprawną linię przejazdu. Różnicę pomiędzy wewnętrzną, a zawenętrzną częścia toru. Pracę gazem i ”spokój na kierownicy”. Drugie okrążenie już bardzo mnie uśmiechało. Prostych nie czuć. Sprawiają wrażenie bardzo krótkich, zakręty wręcz przeciwnie. Ściana faktycznie jest na lusterko (na zdjęciu nie widać, ale przemycone GoPro wyciągnąłem na ostatnim powrotnym do boksu okrążeniu, żeby nie stracić przejazdu za nie przestrzeganie regulaminu*) i nie ma szans, że nie robi to wrażenia. Konie przytulają i masują z każdej strony. Akustycznie baaaaaaajka! Fizykę czuć bardzo wyraźnie, na tyle że ciężko się rusza głową. Z każdym kolejnym okrążęniem jest szybciej i mam wrażenie, że pacniemy finalnie w ten beton przed każdym kolejnym wejściem w zakręt. Wyjścia sprawiają mega frajdę, zwłaszcza jak wynosi na ścianę. Jak w głowie? Znowu gwiazdka i rozpakowuję prezenty! 🙂
Najpiękniejsze momenty w życiu to chwile. Ta kończy się szybko, ale endorfin max. Wysiadam, ściągam kombinezon, kask, usiadłem sobie na murku i myślę jakie to faktycznie jest i dlaczego tyle ludzi potrafią te samochody podnieść z krzeseł? I kurcze nie wiem dlaczego stało się to takim fenomenem. Auto jest szybkie, głośne, ściana jest blisko. G czuć solidnie, trochę jak przy korkociągu w szybowcu – jak robiłeś to wiesz, jak nie robiłeś to zrób koniecznie, żebyś wiedział o czym tu sobie rozmawiamy. Ale nie mam pojęcia gdzie jest ten efekt ”wow”. W czasie zawodów lecą dziesiąt okrążeń tego samego toru. Chowają się na milimetry jeden za drugiego. Delikatnie poprzepychają między sobą. Walczy cały zespół i jest w tym sporo strategicznego planowania (opony/tankowanie) i fialnie pudło, i szampan. W moim subiektywnym odczuciu Ameryka zakochała się w NASCAR w czasach kiedy nie wiedzieli jeszcze co to jest drifting. Po wybrykach w Pearl Harbor zaczęli patrzeć na Japończyków wrogiem przez długie lata. Zupełnie niepotrzebnie bo mogli się sporo od nich nauczyć. Ponad 200 km/h to teraz się napada na betonową ścianę i zaciąga wajchę. Do tej ściany nie jedzie się blisko drzwiami, tą ścianę całuje się tylnym zderzakiem. Nie chowa się też za zderzakiem poprzedzającego kolegi, tego kolegę przepycha się drzwiami jadąc pełnym bokiem. Taki jest własnie drifting, który (dzięki Ci Panie Boże) wymyślili Japończycy w czasach, kiedy Ameryka (zupełnie niepotrzebnie) zajarała się NASCARem.
Super pomysł znalazł na to Dawid Karkosik z BudMat’ów. Import NASCAR’owego silnika i wrzucenie go do jego bokolota. Całość wyszła koncertowo i trzęsie portkami już od samego patrzenia:
Jest też jeszcze jedno bardzo fajne zastosowanie NASCAR’ówek jako taryfy w polskiej stolicy w stanach.
Rysiek też polatał:
Na do widzenia.
Na pewno Vegas jest warte zobaczenia.
Jak będziesz to koniecznie (stestowalem!):
- wejdź do hotelu, zapytaj o ceny – wyjdź, włącz kompa i zarezerwuj online, zwariujesz jak zobaczysz zniżkę na ”dzisiaj”
- każdy hotel codziennie robi jakieś ”show” / sporo bezpłatnych gdzie wchodzi się od ręki np. na pin up girls 😉
- zobacz małą Wenecję – jaja straszne !
- idź na burgera do Gordona Ramsay’a, zobaczysz czy mędrkuje wiarygodnie gość w TV i koniecznie zamów słodkie frytki z batatów
- wbij się na imprezę na dach w nocy, porozglądaj się też za imprezami w basenach w ciągu dnia, dużo silikonu w bikini. Znowu jak to mówi tata : ”jak przejeżdża fajne auto, to możesz się obejrzeć, niekoniecznie od razu musisz jeździć”
- zobacz fontannę wieczorem
- kup M&M’sy malinowe z wielkiej ściany
- jedź do dzielnicy z całym LED’owym sufitem, masą knajp i Azjatów z drukarką 3D w rękach, którzy zrobią Ci miniaturę Twojej głowy 1:10 w 4 minuty z gliny drewnianym nożykiem
- postrzelaj w strzelnicy z czegoś co wybija bark
- wsiądź do grubego na prawy i zakochaj się w V8
- poznaj swoją czarodziejkę i się nie targuj, tylko idź – nie będziesz żałował jak Twój kolega teraz i hajtaj się od razu w ”wedding chapel”, będziesz miał ”normalny” paszport !
- cofam to co u góry – targuj się zawsze i wszędzie !
- zagraj w kasynie ! w ruletkę rzecz jasna
- bądź szczęśliwy ! 🙂
Aha ! O tym się oficjalnie nie mówi, bo mało kto pyta. Vegas ma największą ilość bezdomnych osób z wszystkich miast w US. Pod Vegas jest całe drugie podziemne miasto, gdzie przecząc normom społecznym, artyści przeżywają swoje lekcje życia, a wieczorami dzielą się swoimi talentami z tłumem.
Siemanko Vegas !
Cholera jasna zapomniałbym o wyścigach na ćwiartkę! Zaraz po lataniu w kółko, załapałem się na wyścigi na ¼ i zlot muscle carów.
¼ nie będę opisywał, bo to na wprost więc się nie liczy, a resztę widać wyraźnie na zdjęciach 😉
NASCAR – Igor Bucki