Siedzę w wypożyczonej białej Toyocie. Wszystkie są białe. Pięć pasów w jedną stronę i cholerny fotoradar średnio co kilometr. Słońce i szklane domy dotykające nieba, którego nie widziałem całą polską zimę. Zieleń zastąpił piach. Piach zastąpił beton, stal i szkło. Człowiek zdominował naturę, a 50 lat temu, prócz pustyni, nie było tu nic.
Im bliżej centrum, tym więcej palm i sztucznych, puchatych trawników. Bez znaczenia czy drogie czy tanie, wszystkie wysusza 55 stopni, które w miesiącach letnich jest tu codziennością. Free Sauna 24h na dobę – jak mówią lokalesi. Puste chodniki, miasto duchów. Nikt nie spaceruje po ulicach, prócz klasy robotnicznej. Ta dotarła tu z Indii, Pakistanu, Bangladeszu. Same amerykańskie pick upy, amerykańska muzyka i faceci w prześcieradłach z chustami na głowie. Oni w białym, one zamaskowane przed światem na czarno. To oni decydują gdzie one wychodzą i czy podpadły na tyle, że dostaną lanie. Żon makxymalnie można mieć cztery, jeśli tylko cię na nie stać. Jak się dogadują wszystkie, mogą mieszkać pod jednym dachem. Jak bywają problemy z porozumieniem, to wtedy musisz mieć kilka domów. Sex uprawiasz z każdą w dany dzień tygodnia. Większość Qatar’czyków ma jednak tylko jedną, stosując się do uniwersalnej, międzynarodowej zasady:
1 wife = 1 problem
4 wives = 4 problems
Nawet szejkowie hołdują tej zasadzie, delikatnie ją modyfikując. Codziennie śpią z jedną kobietą. W każdy dzień z nową…
Co drugie auto to biały Land Cruiser. Jestem przekonany, że dostają je gratis do każdego zakupionego kebaba, bo Toyotą jeżdżą tu wszyscy. Niestety nie wszyscy potrafią na dwóch kołach.
Nie przylecieliśmy do najbogatszego państwa na świecie po żony, choć to może niegłupi pomysł. Przylecieliśmy karnąć się Land Cruiserem po pustyni i po gołębie wartości spokojnie przewyższającej najnowszy model wspomnianej japońskiej marki. Nie po zakup ptaków, a po ich badania, bo tym właśnie zajmuje się Coba-Man, Tomasz Borkowski z gliwickiej firmy ”Coba Diagnostyka”. Pół studiów przechodził bez jedynki, bo podobnie jak Tyson lał po mordzie (bo inaczej tego nazwać nie można) wszystkich cwaniaków. Dzisiaj podobnie jak Tyson, zakochany jest w skrzydlatych wyścigowcach, których wartość podrapie cię ze zdziwienia po głowie.
Ready?
Lecimy! 🙂
Gołębie w Polsce.
Krakowski rynek pełen milionów dolarów?
Zgodnie z tym co mówi CobaMan, Polska jest najmocniejszym graczem jeśli chodzi o ilość gołębi pocztowych w Europie. Mamy około 43 tysięcy hodowców. Jesteśmy więksi niż połączona Belgia z Holandią. Mimo że Belgia jest kolebką, a gołębiarstwo jest u nich oficjalnie uznane za sport narodowy. Narodowy lot w Belgii, to około 20 tys gołębi. W Polsce dokłada się jedynkę przed dwójką w ilości wypuszczanych sztuk. Dużo Belgów utrzymuje się z gołębiarstwa, rezygnując ze standardowej pracy. Na świecie jest kilka różnych federacji regulujących całość. W Polsce, główny związek to ”PZHGP”. Wyścigi są od 100 do 1100 km. Wtedy ptaki lecą z Paryża lub Barcelony, w trzy dni. W zależności od pogody i wiatru. Średnio hodowcy mają około 100 gołębi do lotu, a w rozpłodzie ciężko powiedzieć. Są hodowcy, którzy posiadają około 4500 ptaków. Są to duże liczby, duże rozbieżności. Mówimy tu o gołębiach sportowych, wyczynowych. Sportowcach, powietrznych zasuwaczach. Hodowane są też gołębie ozdobne lub ”rosołowe”, ale tu liczby są inne i nie ma to nic wspólnego z Formułą 1 podniebnych asów.
Gołąb sportowy, to niestety nie taki z krakowskiego rynku. A szkoda, bo wtedy wystarczyłaby duża siatka na motyle i jedno popołudnie z kukurydzą w dłoni, napełniałoby konta bankowe sześcioma zerami każdego zainteresowanego. Rasowy ścigant ma zupełnie inną budowę. Do tego jest większy, zdecydowanie silniejszy. Dorasta w innych warunkach. Bywa czasami tak, że gołębie mieszkają w lepszych warunkach niż ludzie. Są gołębniki, które posiadają specjalne systemy elektroniczne, sterujące temperaturą, wilgotnością. Są specjalne karmy, systemy do czyszczenia gołębnika, gdzie po naciśnięciu jednego przycisku całe powierzchnie są myte. Gołębie pocztowe są selekcjonowane na podstawie budowy, genów, rodziców i ilości wygranych przodków. Są też regularnie trenowane. Wywożone są na różne odległości. Te, które wracają najszybciej, są rozmnażane, kojarzone ze sobą, żeby osiągnąć jak najlepszy materiał i wysyłane są na loty konkursowe.
Gołębie od dawien dawna były uznawane za niezawodny środek komunikacji. Skąd ludzie wiedzieli w Rzymie, że Aleksander Wielki zdobył Imperium Perskie? Wszystko było ”przynoszone” gołębiem. Pierwsza wzmianka o gołębiu, który transportował wiadomość jest w Biblii (biała gołębica z zieloną gałązką). Kiedyś nie było satelit, komórek. Kiedy szedł front, razem z frontem szła komunikacja. Jeśli był ciężki ostrzał, to kable zostały przerywane. W czasach WW I i II, gołębie były na wyposażeniu myśliwców i bombowców. Jeżeli samolot został strącony, na podstawie prędkości i położenia radiowego gdzie gołąb był, ratowano załogi. Do dzisiaj w Pałacu u Królowej Elżbiety wypchane są ptaki, zasłużone w czasie wojny. Jeden nawet był dwukrotnie postrzelony w czasie swoich misji, a i tak doleciał do celu.
Skąd gołąb wie gdzie ma lecieć?
Tego nie wie nikt. Mówi się, że gołąb odczuwa pole magnetyczne ziemi i jest w stanie wrócić w dane miejsce. Niekoniecznie musi się tam urodzić. Musi się tam wychować, być przyzwyczajony, wtedy w to miejsce wraca. Kiedyś robiono badania potwierdzające idee, że ptaki leciały korytami rzek. Jak popatrzymy na stare loty na Śląsku, kiedy nie było autostrady, to gołębie ”szły” dorzeczem Odry. Teraz jak jest sezon lotowy, widzimy, że lecą wzdłuż A4.
Gołąb leci z wiatrem do 200km/h. Pod wiatr, w zależności od siły wiatru, porusza się około 60km/h. Leci tylko w ciągu dnia, a w nocy odpoczywa. Są gołębie wybitne, które lecą nieustanie. Są też specjaliści, którzy potrafią 3 dni nic nie jeść.
Jak w takim razie z instyntku powrotnego ptaków do domu zrobiono dzisiaj wielomilionowy międzynarodowy biznes? Jak przerobiono latające SMSy na skrzydlate miliony dolarów?
Do pierwszych 10 tygodni po wykluciu młody gołąb siedzi grzecznie w gołębniku. Wychodzi tylko do woliery. Cwaniaki przez samo patrzenie łapią orientację gdzie się wychowują. ”Obczajają” teren. Później są wypuszczane (zawsze głodne) na zewnątrz. Wołane są na jedzenie, żeby wracały do środka. Jak zaczynają wzbijać się powietrze, robić obloty wokół gołębnika, to tylko ”na głodniaka”.
Później transportowane są w specjalnych klatkach i wywożone. Na początku na krótkie kilometrażowo dystanse. Zawsze po powrocie są karmione, żeby pobudzić ośrodek nagrody. Następnie wywozimy je coraz dalej i dalej. Żeby finalnie koszować je do wspólnej kabiny, gdzie następuje wspólny start. Który gołąb wróci pierwszy do gołębnika, ten gołąb wygrywa i tu pojawia się pierwsze wzmianka o pieniądzach.
Młode gołębie są obrączkowane (około 4,5 mln młodych gołębi rocznie). Dostają numer seryjny raz na całe życie. Jeśli chcielibyśmy przykładowo takiego gołębia przeobrączkować, trzeba mu obciąć nogę. Wtedy traci na wartości. Każda obrączka zawiera poszczególne dane, czyli kraj z którego pochodzi, nr oddziału i rok urodzenia. W związku z tym że gołębie startują z jednego wspólnego miejsca, a gołębniki oddalone są w różnych odległościach, liczy się średnia prędkość gołębia. Ten z najwyższą średnią, wygrywa. Pomiar dokonywany jest specjalną obrączką, kiedy gołąb wkładany jest do kabiny na lot konkursowy. Hodowca odbija system elektroniczny i drugie odbicie następuje po przekroczeniu progów gołębnika po powrocie do domu. Zrozumiałe, że gołąb wygrywający bardzo zyskuje na wartości. W Polsce nie lata się na pieniądze. Co jest trochę dziwne. W każdym kraju w Europie i na świecie, zaangażowane są pule finansowe w każdy start. W Polsce lata się o prestiż, czyli o kawałek plastiku i kartkę papieru. Zdobywa się puchar i dyplom. A cała otoczka, z ewentualną gratyfikacją finansową pojawia się w momencie sprzedaży championa lub jego potomków. Wiadomo, że z dwóch championów, łatwiej jest wyhodować kolejnego, niż z dwójki słabych rodziców, niesamowitego lotnika.
Wspólne gołębniki
Idea zarobkowania na wyścigach ewoluowała za granicą do hasła: wspólne gołębniki (one race loft). Organizatorzy budują duże gołębniki w różnych rejonach świata. Często stają się one prestiżowymi klubami członkowskimi. Tam obywatele różnych krajów wkładają swoje młode ptaki, które za odpowiednią opłatą są trenowane, karmione, wychowywane, żeby wystartować we wspólnym wyścigu finałowym.
W Afryce, Chinach, Tajlandii, na Tajwanie, pula nagród za pierwsze miejsce to milion dolarów. Jak oddajesz swoich zawodników do wspólnego gołębnika, masz dostęp online do pełnych statystyk. Można sprawdzać jak gołąb latał na treningach, jaką miał średnią prędkość, pozycje, tworzą się wykresy. Są to bardzo zaawansowane systemy. Każdy hodowca widzi wszystkie startujące ptaki online więc swoje dwa w Portugalii Tomek nazwał : 1. ”What’up Mike” i 2 ”Coba is here”. Mike Ganus to jeden z najlepszych hodowców na świecie. Coba to Tomka laboratorium. 🙂
Chińczycy mają hazard we krwi. Nic więc dziwnego, że to właśnie u nich funkcjonuje wyjątkowe miejsce, nazywane Pioneer Club. Jest to osiedle, małe miasteczko, gdzie gołębniki mają wielkość normalnych domów mieszkalnych. Są specjalni trenerzy, gdzie majętni ludzie z całego świata oddają swoich podopiecznych. Oficjalna pula nagród to 12 000 000 USD (dwanaście milionów dolarów), plus luksusowe samochody, typu Bentley. A ile obstawia się pieniędzy poza tym, tego nikt nie wie…
Są miejsca w Arabskim świecie, gdzie wyścigi i zakłady odbywają się na łódce pośrodku morza, z której startują chmary ptaków. W związku z tym, że Tajwan jest wyspą, gołębie wywożone są 500 km na barkach w ocean i lecą z powrotem. Był wyścig, w którym ze wszystkich wypuszczonych, wrócił tylko jeden. Został najlepszym AS’em i właściciel wygrał wtedy 5 000 000 USD…
Co dalej dzieje się z wygranym?
Zawsze jest tak, że mistrz wystawiany jest na aukcje. Hodowcy z całego świata mogą takiego gołębia kupić. Ludzie podbijają ceny w internecie. Przyjęte jest, że 50% ceny wylicytowanych gołębi trafia do organizatora, a drugie 50% do hodowcy. Hodowca może też swojego gołębia wylicytować, wtedy płaci ”tylko” połowę osiągniętej kwoty.
O jakich pieniądzach rozmawiamy?
Rekord Europy za gołębia, który był w czołówce lotów narodowych w Belgii, ptak o imieniu Armando, to: 1 250 000 Euro (milion, dwieście pięćdziesiąt tysięcy Euro – czyli z grubsza licząc 8 nowych 911’stek…), rekordowo osiągnięta cena za jednego ptaka to 2 500 000 Euro… (16 nowych Porsche’aków) w Chinach. Gołębie powoli stają się droższe od koni i zdecydowanie przez wielu klasyfikowane są jako dobro luksusowe.
Co z takim championem, skoro wychował się w innym miejscu świata i pole magnetyczne będzie wskazywało mu kierunek starego domu?
Jedyny cel zakupu takiego ptaka, to reprodukcja. Przyjęło się w środowisku gołębiowym, że młody gołąb kosztuje nie mniej niż 10% wartości pary (matki i ojca).
Siedzimy teraz w Doha, w Qatrze. Przez targi gołębiowe przewijają się różni klienci. Ci wszyscy hodowcy, którzy tu są, kupili kiedyś gołębia od jednego z najbardziej znanych i utytułowanych ludzi w gołębiowym świecie – Mike Ganus. Jest to Amerykanin, który skupuje zwycięzców ze wspólnych gołębników. Sam też jako hodowca wygrywa we wspólnych wyścigach. Wielokrotnie wygrywał w Afryce i Europie. Przykładowo jeśli chcielibyśmy kupić pisklę po jego słynnej samicy Abagail, sparowanej ze słynnym tatą Wolverine, to taki młody gołąb kosztuje 25 000 USD i żeby go kupić, zamówienie jest na dwa lata do przodu…
http://www.ganusfamilyloft.com/prices%20for%20birds.html
Jak łatwo zgubić worek pieniędzy?
Wszystko zależy od pogody, stopnia wytrenowania i wykarmienia. Są przykładowo wspólne gołębniki w Portugalii, gdzie statycznie w locie konkursowym do celu dociera znikoma ilość ptaków. To dlatego, że trasa przelotu ustalona jest wzdłuż lini brzegowej, która przez przemieszczające się znad oceanu fronty atmosferyczne, często jest bardzo zamglona. Statystycznie, jeśli organizator przyjmuje 2000 gołębi, a do finału (czyli po 10 treningach i 6 lotach konkursowych) zostaje 50%, to jest to dobry wspólny gołębnik. Z finałowego wspólnego lotu, w zależności od dystansu, czasami 300 km, czasami 600 km, wraca połowa, czasami 80%, a czasami tylko 10% wszystkich startujących ptaków.
W Polsce mamy jastrzębie, tu w Katarze są sokoły. Mgła, burze, upały, w każdy zakątku świata. To wszystko ma znaczenie. Bardzo ważna jest pogoda w dniu startu, żeby gołąb dobrze wystartował musi być dobra widoczność w miejscu wypuszczenia. Gołąb widzi na 20 km do przodu. Szybszy jest od sokoła w lini prostej. Traci życie wtedy kiedy pozwoli sokołowi lub jastrzębiowi wylecieć nad siebie. Wtedy atakowany z góry nie ma szans. A Twoja inwestycja 25 000 USD w młodego pisklaka, jego wychowanie i wytrenowanie, stała się właśnie przekąską drapieżnika. Może też być tak, że wejdzie pierwszy w locie konkursowym i zarabiasz setki tysięcy dolarów nie ruszając się nawet z domu. Ryzyko, forma hazardu i perspektywa dużych pieniędzy to to, co przyciąga spore grono entuzjastów.
Jak wszystkie organizmy żywe, ptaki te też chorują. Najczęstsze schorzenia mają podstawę bakteriologiczną lub wirusową. Spowodowane słabym stanem gołębników, ubogą karmą, lub dużą ilością antybiotyków w pożywieniu. Czasami podawanymi świadomie ”na zaś”, lub nieświadomie nafaszerowaną przez producentów. Przykładowo w Holandii karma dla zwierząt nie musi przechodzić przez żadne normy, tak długo jak sprzedawana jest poza granicami kraju, wtedy w jednym worku mamy napchaną chemią paszę, która zagrzybia lotników. Często gołębie zarażają się w kabinach ciężarówek w drodze na wspólne wyścigi. Różni hodowcy, różne podejście do zdrowia podopiecznych. Przed zawodami w Polsce niestety hodowcy nie są zobligowani do utrzymywania zdrowia ptaków na odpowiednim poziomie. Każdy wkłada do transportu to co ma i witamy się z wolną amerykanką na poziomie mikrobiologii.
Niestety jak w każdej branży, trafiają się też nieuczciwi ludzie. W roku 2019 była głośna sprawa w mediach. Okradziono kilka znanych hodowli w kraju. Jeden z tych hodowców wynajął detektywa, bo ”ta nasza skurwysyńska policja nie potrafi zrobić nic” i okazało się, że po logowaniach telefonu w trzech miejscach kradzieży, znalazł numer, a z nim złodzieja. Szybko licząc, stracono ptaków za około pół miliona złotych. Gołębie zostały odzyskane, z poobcinanymi nogami. Żeby nie było można ich zidentyfikować, obcięto im obrączki znamionowe. ”My jako firma, wykonaliśmy testy DNA na potrzeby sądowe i byliśmy dokładnie w stanie ustalić, który to jest gołąb i jaki miał numer z obrączki” – CobaMan. Kradzieże to nie wszystko. W 2019r w Indianie, w USA, w dzień przed finałowym lotem we wspólnym gołębniku, wybuchł pożar. Bardzo prestiżowy gołębnik, gdzie pula nagród wynosiła 1 250 000 USD. W noc przed finałem spalił się cały z ponad 2000 gołębiami w środku.
Co czyni dobrego lotnika?
Gołębie to zwierzęta stadne, najczęściej latają w grupach. Zdarzają się dobrzy sprinterzy, którzy odłączają się od grupy i lecą na swoją głowę. Wyprzedzają resztę grupy na dystansie około 700 km o przykładowo godzinę. Takie ptaki są bardzo pożądane. Wszystko jednak zależy od personalnej motywacji danego lotnika. Jest kilka sposobów jej zwiększenia:
- Gniazdówka: czyli samiec z samicą chowają młode i wtedy wracają szybciej do domu. Kinder niespodzianka – czasami podkłada się jajko plastikowe z glistą w środku. Gołąb przed lotem czuje, że młode będzie się kluło więc zasuwa do domu ile może.
- Wdowieństwo: lecą do ukochanej. Samiec z samicą nie widzą się parę dni. Pokazywane są sobie chwilę przed lotem, żeby zwiększyć pożądanie. Czyli standardowa motywacja ludzka, po kilku dniach niewidzenia partnerki 😛
Wyścigi w Polsce versus reszta świata różnią się przede wszystkim ilością zaangażowanych pieniędzy, wygranymi pulami finansowymi i dystansem kilometrów jakie muszą przelecieć ptaki po odpowiednią walutę. Pomyśleć, że wyposzczony gołąb leci spragniony samicy lub po prostu głodny do domu, ile sił w skrzydłach. Wygrywa i resztę życia z zielonej Europy spędzi kupiony na aukcji, w zamknięciu w piaskach pustynnych Qataru, od czasu do czasu wchodząc na jakąś obiecującą koleżankę z gołębnika w celu stworzenia przyszłych latających maszynek do zarabiania kasy. Wypuszczony będzie kombinował powrót do domu, który raczej pewnie, skończy się dla niego śmiercią z wykończenia.
Predyspozycje gołębia do wyścigów.
Pierwsze to pokrewieństwo, zachowana linia krwi po mistrzach. Zrozumiałe, że jeśli rodzice wygrywali, to młody też posiada cechy zwycięzcy. Nie zawsze to się jednak tak łączy. Naukowcy odkryli dwa geny, które badane są w laboratorium Coba. Oba geny zostały połączone z wynikami w lotach konkursowych. Pierwszy do LDHA, odpowiadający za metabolizm i produkcję kwasu mlekowego. Są trzy wersje kodujące tego genu. Zauważono, że te gołębie, które latają na dalekich dystansach, czyli od 500km w górę, statystycznie posiadają gen AB bądź AA. Ich mięśnie nie palą się w czasie lotu i te ptaki bardzo szybko się regenerują, co oznacza, że tydzień po tygodniu mogą robić dystanse 700/1000 km. Drugi gen to DRD4, jest to receptor odpowiedzialny za dopaminę (ośrodek szczęścia/nagrody), neuroprzekaźnik w mięśniach. W tym genie są dwie zmienne (CC CT). Zauważono, że gołębie posiadające literkę T bardzo mocno przywiązane są do gołębnika, bardzo mocno bronią gniazda i te gołębie jest bardzo ciężko zgubić podczas lotów. Gnają do domu ile sił.
Różnica pomiędzy Polską, a Qatarem.
W Polsce lata się latem. Tu, w Qatarze miesiące letnie to 55 stopni. Nie są w stanie latać w lato, więc latają w miesiącach zimowych, kiedy temperatura spada do 20 kilku stopni. Gołębie mają wtedy swoją wydolność lotową. Ogranicza ich też dystans. Geograficznie zlokalizowani są na cyplu, dookoła mają morze. Nie są w stanie wywozić ptaków daleko. Ogranicza ich też relatywnie niska liczba hodowców i zależności polityczne. Mogliby latać z Emiratów Arabskich, ale jak wiadomo Emiraty i Qatar nie utrzymują ze sobą najlepszych relacji. Najgorszy jest dla nich przeskok odległości. Mają przykładowo 10 lotów treningowych po 120 km, a lot konkursowy ma 500km. Puszczają wtedy gołębie z Kuwejtu, z którym relatywnie dobrze żyją. System karmienia, sytem gołębników jest bardzo podobny. W Polsce się grzeje, tu się mocno chłodzi. Klimatyzatory i wentylatory, plus wewnętrzny system nawadniania klatek. Bazują na materiale gołębi z Holandii, Belgii i Polskii. Spora różnica pomiędzy krajami arabskimi, a Polską, to brak alkoholu w krajach islamskich. To się przekłada na relacje kulturalno/towarzysko/biznesowe.
Polska vs reszta świata.
– Czy polskie gołębie są dobre w stosunku do konkurencji z reszty świata?
– CobaMan: W moim odczuciu posiadamy jedne z najlepszych gołębi na świecie. Największa selekcja 100 – 1100 kmń. Problem polega w polskim zarządzie, który nie robi nic, żeby te gołębie promować. Bywa tak, że świetny polski wyścigowiec sprzedany, np. do Belgii, w rodowodzie z PL zmieniany jest DV z przyczyn znanych tylko nowemu właścicielowi. Żeby to zweryfikować, sprawdzamy w ”COBA Diagnostyka” również pokrewieństwo genetyczne. Mamy wtedy 100% pewność, że dany gołąb pochodzi po danych rodzicach. Wtedy inwestycja dziesiątków tysięcy, przestaje być zakupem kota w worku i wiarą w dobre słowo sprzedającego, a staje się w pełni weryfikowalna. Robimy to w USA, na Bliskim Wschodzie i w Azji.
– Czy jak jesteś za granicą, to widzisz coraz więcej polskich gołębi, czy nadal są to ilości niszowe?
– Coraz częściej mam do czynienia z obrączkami zaczynającymi się od PL, nawet ten tutaj popatrz. Abdul kupił go 2 lata temu i gołąb ze śląska krzyżowany jest właśnie z gołębiem holenderskim 60 km od miasta Doha, w Qatarze.
Charakter ptaków.
– Tomek, a czy charakterologiczne te ptaki się różnią, mają jakieś przyzwyczajenia? Widziałem, że Ty masz jedną gołębicę Różę, która reaguje na Ciebie bardzo entuzjastycznie.
– Są gołębie, które są bardzo specyficzne. Niektóre przywiązują się bardziej lub mniej. Są bardzo wierne. Zdarzają się przypadki, kiedy chcę skrzyżować danego samca z nową samicą, a on regularnie wraca do celi poprzedniej. Wtedy zamykam go na parę dni bez dziewczyn i w nocy podkładam mu partnerkę, po której młode dobrze rokują. Wyposzczony już nie grymasi 🙂
Gołębie żyją około 20 lat. Są terytorialne. Kiedy się gnieżdżą, biją ze skrzydła obcych. Zawsze rozpoznają właściciela i osoby nowe. Zestresowane trzęsą się. Bywają łakome, kiedy w czasie karmienia pakują w siebie ile mogą. Są też takie, które jedzą z umiarem. Ciężki, napchany gołąb, to wolny gołąb. Za to w czasie załamania pogody, ma duży zapas energetyczny i w długodystansowym locie, może być to ważne. Gołębie bardzo lubią rutynę. Przyzwyczajają się do pór karmienia, do smaku jedzenia. Do opiekuna. Kiedy wprowadza się im jakąś zmienną, przekłada się to na jakość lotów. Karmione są jęczmieniem, kukurydzą, różnie. W zależności od tego co chce się uzyskać. Niektóre karmy są typowo dla lotników, inne do rozpłodu. Dla lotników są bardziej energetyczne (tłuste), do rozpłodu są masowe, żeby miały z czego wytwarzać skorupkę jaja.
Praca / Poświęcenie
Żeby być dobrym, nie wystarczy mieć dobre geny. Trzeba dużo z tymi gołębiami pracować. Znać ich zachowania. Wiedzieć kiedy dany gołąb jest w formie, kiedy osiąga szczyt formy. Który lata dobrze na 300 km, a który na 700. Trzeba je obserwować, trzeba je znać. Trzeba potrafić je dobrze przygotować, odpowiednio karmić i trenować. Dużo hodowców wierzy w jakieś magiczne środki, że podadzą suplement i gołąb będzie wygrywał. Tak to nie działa. Tu się liczy praca. Jest to ciężka harówa przynajmniej 12h na dobę.
– Prócz samej wygranej i satysfakcji z osiągnięć. Czy sprawia Ci frajdę siedzenie i gapienie się w niebo na przelatującą ekipę?
– Bardzo dużą! Jak mówią moi rodzice, jest to choroba postępująca. Nieważne ile ma ktoś kasy. Są ludzie wśród moich klientów, którzy mają ogromne biznesy i kupują ptaki za równowartość pięknych samochodów. Są też tacy, którzy biorą pożyczkę, żeby mieć na karmę. Jest jeszcze jedna kwestia, która łączy Polskich gołębiarzy z Arabskimi. Średnio gołębiarz ma trzy żony, bo każda poprzednia myślała, że wyciągnie go z gołębnika 🙂
Młodzi nie chcą przejmować pasji po ojcach/dziadkach. Wolą grzebać w telefonach niż gołębnikach. Na całym świecie ilość gołębiarzy spada. To nie jest tylko hobby, to jest poświęcenie życia.
Qatar
Salam alejkum (”pokój z Wami”)
W czasach komuny ledwie dosięgałem do stołu więc nie pamiętam ówczesnej takiejsamości. Ewolucja systemowa wykształciła w nas, dwa podstawowe geny, które nie wiem czy można zbadać w Coba Lab, ale na pewno rzutują na kolejne generacje młodych Polaków. Pierwszy to gen zaradności przez niektórych nazywany kombinatorstwem, a drugi to pracowitość. Kiedy poruszam się w rzeczywistości qatar’skiej, widzę tylko takiesamość, ograniczoną do białych wdzianek męskich i czerni (chyba za karę, biorąc pod uwagę temperaturę) wersji damskich. Pracowitość mierzona jest ilością czasu spędzonego na kanapie w klimatyzownej przestrzeni, z telefonem w ręce, najczęściej korzystając z dobrodziejstw mediów społecznościowych. Zaradność definiowana jest przez lekkość wciskania klaksonu na kierownicy. Wtedy młody Hindus/Pakistanczyk lub obywatel Sri Lanki, z uśmiechem podbiega do otwartego okna kierowcy, podając kartę z menu lub zabiera kartkę z listą zakupów. Jeżeli dołożymy do tego PKB w okolicach 150 000 USD na głowę, wychodzi nam najbogatszy kraj na świecie, z potężną siłą zakupową. Jakim cudem?
Qatar to nie tylko ropa, to przede wszystkim gaz, który sprytnie udało się upłynnić w celach transportowych i to wystrzeliło w finansowy kosmos lokalną gospodarkę. Monarcha wizerunkowo jest wszędzie. Na budynkach, samochodach, plakatach, naklejkach. Musi być to mądry człowiek, bo okazuje się, że Qatar zarobione pieniądze inwestuje w różne branże na całym świecie. Włączając wszystkie ważne nieruchomości w znanych miastach. Konkurują liniami lotniczymi z Emiratami i aktualnie szykują się do Mistrzostw Świata w football’u, na które budują stadiony z pokojami hotelowymi, z których leżąc w łóżku, będzie można oglądać mecz. Doha i okolice to ogromny, nieustający plac budowy. Przez centrum miasta chodzi się z głową zadartą do góry. Jest już dobrze po 23, przed hotelem, który mijam wychodzi Szejk. Podjeżdża samochód z szoferem. W kolejce czekają trzy arabskie, kruczo czarne piękności. Na wysokiej szpilce, w obcisłych spodniach, z odsłoniętą szyją i dekoltem, z tym charakterystycznym, charczącym ”H” w każdym zdaniu. Nie wiem czy lata tu jakiś sokół i ktoś tu dzisiaj na kogoś poluje, czy po prostu rozlicza się w gotówce, ale głowa kręci mi się sama i to nie tylko do góry.
Przepych na każdym kroku, wszystko trąci barokowym wcieleniem zamku, w którym byłes/aś na wycieczce szkolnej. Kryształowe żyrandole, złote zdobienia, reprezentacyjne meble. Kwestia gustu powiesz. Byliśmy w kilku domach. Do żadnego goście nie są wpuszczani do środka. Wchodzi się do pokoju reprezentacyjnego, czegoś w rodzaju recepcji, gdzie przyjmuje się gości. Różnią się kolorami zasłon i ilością pozłacanych elementów. Żony nie pokazuje się obcym. O uściśnięciu dłoni, nie ma mowy. Nie można pozwolić sobie nawet na dłuższe spojrzenie. Wszędzie podają ciemną, owocową herbatę lub jasną w kolorze i dziwną w smaku kawę. Wszędzie jest służba. Żebyś nie musiał rozmawiać z ”poddanym” kończąc filiżankę kawy, wykonujesz krótki, trzęsący na boki gest. To jest komunikat, że nie chcesz kolejnej i ta osoba może odejść. W innym wypadku stoi tak długo, jak pijesz.
Religijnie narzucone stroje różnią się w wydaniu męskim kolorem chusty na głowie. Ta w okresie zimowym, może być biało/czarna lub biało/czerwona. Latem nosi się wszystko białe. Auta na ulicach to przede wszystkim nowy model wspomnianego białego Land Cruisera. Nie ma komuny, jest rozsądna i ewidentnie przynosząca państwu sukcesy, monarchia, a gdzieś w tym wszystkim przypominają mi się czasy, których nie pamiętam. ”Takiesamość” zwalczana jest detalami. Fanaberie zakupowe nie mają końca i gołębie wyścigowe są tylko małą częścią decyzji shoppingowej lokalnej społeczności. Przykładowo jak rozróżnić Szejka w jednym Land Cruiserze od innego, skoro auta są identyczne? Niektóre od nowości jeżdżą z folią na siedzeniach, drzwiach i z naklejką na szybie z datą produkcji. Po tablicy rejestracyjnej. Standardowa 6 cyfrowa tablica jest dla ”wszystkich”. Trzy cyfry na rejestracji to z daleka sygnalizujący detal, że jedzie ktoś ważny, kto zapłacił za ten kawałek blachy jeden milion polskich złotych… Rejestracje kierowca wybiera sobie na całe życie. Auta sprzedaje się dalej. Rejestracja zostaje.
W dwu milionowym kraju, 300 tysięcy to rdzenni Qatarczycy. 500 tysięcy to robotnicza część hidnuska. Reszta to inne pracownicze nacje. Relacje pomiędzy Qatarczykami, a przyjezdnymi, są ciężkie do sklasyfikowania jako serdeczne. Siedziałem parę dni temu w Katara (lokalne centrum konferencyjne), gdzie dowozi się gości meleksami. Rozmawiałem z czarnoskórym ochroniarzem z Ghana’y, który mieszka tu od pięciu lat i obserwowaliśmy wspólnie. Arab na fotelu pasażera, kierowca Hindus. Kiedy dojeżdżają na miejsce, Arab podnosi rękę wykonując gest, żeby kierowca się zatrzymał, później kolejny, żeby odjechał. O kontakcie wzrokowym nie ma mowy. O krótkiej rozmowie również. Jerry bo tak ma na imie mój nowy znajomy z Ghana’y, mówi, że czuje się bardzo samotny w Doha. Złota klatka. Ludzie ze sobą nie rozmawiają, a świat arabski oddziela się wyraźną finansową linią od świata ”przyjezdnych roboli”. Może to duże słowo, ale kategoryzuje całość jako formę niewolnictwa 21 wieku. Najniższe fizyczne prace to 800 pln miesięcznie. Walutą jest qatarski rial, który zaokrąglając, można przeliczać jeden do jeden. 3000 zł miesięcznie to stanowiska managerskie. Qatarczycy lokalesi zaczynają swoje rozmowy o pracę od 35 000 zł miesięcznie. Dzielnice robotnicze mają tańsze jedzenie. Ceny dla przyjezdnych białych twarzy różnią się diametralnie od cen dla np. pracujących na budowach robotników z Azji. Paliwo jest dla wszystkich takie samo i kosztuje 1,6 zł za litr… Pełen bak jest za okolice 50 zł w zależności od samochodu. Przeczytaj poprzednie zdanie raz jeszcze! Może w Polsce też przydałby nam się taki monarcha?
Doha jest piękne, ale puste. Okoliczne miejscowości są bardzo suche. W Doha hotelach jeżdżą puste windy. Pearl Island do złudzenia przypomina osiedla z Beverly Hills. Niektóre otwarte, niektóre odgrodzone szlabanami z ciemnoskórymi ochroniarzami i systemem kamer.
https://www.propertyfinder.qa/en/buy/doha/villas-for-sale-the-pearl.html
W knajpach sami faceci. Kobiety nie godzą się na żadne zdjęcia. Nawet jak cała jest w burce. Sposób przywitania, zaczyna się od przydługiego trzymania za ręce, przez buziaki w policzek, na pocieraniu eskimoskim nosów kończąc. Czysto, spokojnie i dostojnie. Bardzo bezpiecznie. Obstawiam, że spokój jest taki, bo ”prześcieradła” ograniczają długość kroku, a przy szybkich ruchach, z głowy spada chustka. Nie widać bezdomnych, żebrzących. Spóźnianie się jest normą, a jak jesteś biznesowo słowny, to wieść się niesie po całym świecie arabskim, od Kuwejtu po Maroko. Młodzi przez ślubem przechodzą obowiązkowe testy genetyczne, bo przez małą ilość mieszkańców były już egzemplarze ”pomieszane”. Odpoczywają piątek, sobota. Niedziela jest naszym poniedziałkiem. Ruch uliczny jest zorganizowany i często słychać pięknie bulgoczące V8, a sokolnictwo jest sportem narodowym.
SOKOŁY
Pojechaliśmy wieczorem na stary rynek Souq Waqif, gdzie Beduini uzupełniali kiedyś zapasy. Odpoczywali i ruszali dalej w pustynię. Sokoły były ich narzędziem zdobywania pokarmu. Dzisiaj cały targ podzielony jest branżowo. Są działy z odzieżą, z jedzeniem, z przyprawami, dywanami, rękodziełem. Jest też sporo knajpek obleganych przez miejscowych i turystów. Kawałek za meczetem jest szpital dla sokołów. Są sklepy, akcesoria, żywe ptaki. Szpital jest bezpłatny dla każdego Qatar’czyka. Leczenie podopiecznego jest w pełni finansowane przez rząd. Sokoły są wyznacznikiem statusu, formą kontynuowania tradycji myśliwskich przodków, rozrywką, pasją i finalnie latającą maszynką do zarabiania waluty. Stety bądź nie, są też kolejnym ogniwem łańcucha pokarmowego po gołębiach i to często nietanich.
Sklepy się nie kończą i można spędzić tu spokojnie cały wieczór bajerując ekspedientów, żeby dali potrzymać ptaszka. Dziewczynom wychodzi to zdecydowanie łatwiej. W kolejnym kurniku (taki jest zapach) widzimy trzech młodych Arabów leżących na sofach. Sokoły w środku, młodzież wpatrzona w telefony. Nie zwracają na nas nawet uwagi. W końcu rozkręciła się rozmowa. Dowiedzieliśmy się czym różnią się dane ptaki, jaka jest ich wartość. W jakich zawodach uczestniczą i jak wygrywają 100 000 USD i nowego SUV’a Lexusa. Kiedyś niezbędne do przetrwania na pustyni, dzisiaj forma elitarnego sportu. Tylko Ahmed bawiący się małpką mówi po angielsku, reszta jest za leniwa, żeby się uczyć. Od słowa do słowa, z sokołów na samochody. Mówią, że w Qatarze jest dużo atrakcji, bo każdy przecież ma tu po kilka aut. Zapytałem czy któryś z nich potrafi jeździć na dwóch kołach? Okazało się, że jeden z nich codziennie! Jesteśmy umówieni. 🙂
Sokoły kosztują od 2 tysięcy, do 2 milionów USD. Kiedy atakują, złożone jak strzała lotem nurkującym przekraczają 300km/h. W wyścigach na prędkość, 400 metrów pokonują w 16 sekund.
Są też zawody, w których puszczają gołębia i sokoła. Drugi goni pierwszego, zabija i zjada. Pogoń o życie na czas, za pieniądze, z komentatorem, w formie sportu narodowego? Żeby gołąb nie miał za łatwo, całość dzieje się na pustyni, gdzie nie ma schronienia prócz szybkiego machania skrzydłami. To tak jakbyś z maczetą wchodził do przedszkola, wszystkie małolaty (te dobre i te złe) uciekałyby ile sił w nogach, a widownia by obstawiała walizkę pieniędzy i nówkę sztukę Lexa, czy zwieją, czy ich powycinasz. Aha przedszkole bez ścian, zakamarków, tylko korporacyjny open space.
Sokół ma najlepszy wzrok na świecie. Gołąb widzi go już z 20 km i doświadczony próbuje zawsze w locie być nad nim. Wtedy sokół go nie zaatakuje nurkując. Król ma zaufanego gołębiarza, który szkoli specjalne gołębie. Im starsze, tym bardziej doświadczone w lataniu po swoje życie, dla rozrywki postronnych. W pierwszym etapie z 200 sokołów, gołębie łapie niecałe 30%. Ci, którym się udało, przechodzą do drugiego etapu. Wtedy ten kto złapie, zgarnia kasę i auta. Jeśli wygra gołębiarz to on dostaje wszystko. Za każdego zabitego gołębia, hodowca dostaje 5 000 zł i nie mogą to być „byle jakie” gołębie. Jeśli wygra kilku sokolników, to na zawody zawsze przygotowanych jest kilka samochodów. Sokół nie zjada całego gołębia. Zabiera mu się zdobycz, pozwalając zjeść tylko trochę. Tak żeby nie najadł się i nie rozleniwił, i żeby nie obraził się, że polując nic z tego nie ma.
W ładnych obrazkach wygląda to tak:
A tak wygląda gołąb z rozciętym szponami korpusem, z ogromną wolą życia, kiedy mimo wszystko dociera do domu:
Sokoły z farmy są tańsze bo nie mają instynktu łowczego. Instynkt mają dzikie ptaki. Jak łapie się dzikiego sokoła? Wiąże się żywego gołębia druto/sznurkiem, tak żeby się ruszał, ale nie mógł odlecieć. Bezbronnego atakuje na pustyni sokół, wplątując się w te same sznurki. Sport narodowy jak się patrzy…
Sezon sokolniczy trwa od marca do września. W pozostałych miesiącach roku, przeprowadzane są roszady zakupowe. Okresy lęgowe sokołów różnią się na planecie. Zdarza się przemycać pisklaki z Rosji albo UK. W UK jest znana hodowla, w której ojciec do zapładniania sokołów wykorzystuje swojego syna… Kochany tatuś.
W sokolnictwie jak w gołębiarstwie, ważna jest linia krwi, rodziców i przodków. Im bardziej rozwinięty instynkt łowczy, tym lepiej. Właściciele nie zagłaskują ptaków, żeby nie stały się zbytnio udomowione. Rozpoznają swoich opiekunów. Kiedy nie znają odwiedzających, reagują agresywnie. Zjadają dwa gołębie dziennie. Klatkę, serce, nogi – same mięśnie. Resztę zostawiają. Większość część dnia spędzają w karnalach (czapkach). Jak nie mają czapek to jest ”rozp*#$ol. Wcale się im nie dziwię. Gdybym miał przesiedzieć całe życie w czapce w zamkniętym (nawet najładniejszym pomieszczeniu), od czasu do czasu polatać chwilę za sznurkiem, też bym protestował.
Ze starego beduińskiego rynku, wylądowaliśmy kilka dni później w prywatnej hodowli jednego z najlepszych sokolników w kraju. Miejsce nie jest dostępne turystycznie i położone jest na pustyni, gdzie dotarcie możliwe jest tylko autem terenowym. Znowu podwieszane bogato zdobione sufity. Żyrandole, kanapy, dywany i sokoły w luksusowych klatkach codzienności. W środku są tylko dwa ulubione ptaki właściciela. Na ścianach trofea. Unosi się zapach herbaty i kawy. Za oknem zachodzi słońce i całość nabiera koloru złota. Znowu te Land Cruisery i znowu ta służba.
Kończę pić kawę, trzęsę filiżanką, wychodzimy na zewnątrz. Około 400 metrów od nas stoi facet w pustyni, macha zawieszoną na sznurku przynętą, krzyczy. Sokół na rękawicy właściciela, wie już co będzie grane bo staje się niespokojny. Ściągnięta czapka i jedno spojrzenie wystarczy, żeby wiedział co ma robić. Maszyna do zabijania. Najszybsze ptaki na planecie. Leci nisko nad ziemią, coraz szybciej i szybciej. Mohamed, nie wiem czy Mohamed, ale tu wszyscy są Mohamed, Nasser albo Abdul, w ostatniej chwili energicznym ruchem przeciąga przynętę w drugim kierunku. Sokół wzbija się pionowo do góry, zawraca i pikuje w dół. Łapie ofiarę i rozrywa korpus gołębia z ukręconą chwilę temu głową. Nie zjada całego. Niech będzie, że Mohamed zakłada mu czapkę. Nastaje ciemność, z nią spokój i znowu przywiązany do palika w ładnych wnętrzach przez resztę dnia. Bajer jak nic. I to za wysokie budżety. Gdyby rozrywka była proporcjonalnie opłacana, to w takim wypadku piękności z amsterdamskim okien z dzielnicy czerwonej powinny być codziennie ozłacane.
Wchodzimy do hali wielkości Twojej pobliskiej Biedronki. Huk wentylatorów, zapach wypakowanego po brzegi kurnika. 4000 gołębi pod jednym dachem. Niektóre krzyżowane są tak, że rosną z długimi dziobami. Majster, który nas oprowadza, wszędzie jeździ samochodem. Nie chadza, a jak już się kawałek przejdzie, to ma pracownika, który autem podjeżdża kawałek, który przeszedł. Samochodów oczywiście się nie gasi. W szoku jestem, że otyłość nie jest chorobą narodową. Te wszystkie ptaki nigdy nie będą latać. Ukręca się im karki i daje w rękę Mohamedowi, który wyjeżdża z nimi codziennie, 400 metrów w pustynie. Sokół dziennie zjada dwa gołębie. We wszystkich pomieszczeniach mają tu lekką ręką 80 głodnych, szybkich drapieżników.
Krew i motywacja zwierzęcia oparta na podstawowych instynktach, obecna jest tu w większości ”sportów”. Charty wysoko skaczą w Europie za frisbee, ładnie wyglądają w warszawskich stylówkach z LV. W wyścigach psów, Arabowie przywiązują żywą kozę do auta, którą psy gonią i zagryzają. Im szybszy i agresywniejszy chart, tym droższy. Sport narodowy numero due?
To i to nazywane jest ”sztuką” polowania. Polowania czy zarabiania i gdzie tu jest sztuka?
Sokół był, jest i będzie tradycją. Jest też symbolem statusu jak ładne auto w leasingu w Polsce. Qatarskie linie pozwalają na przelot z jednym sokołem bezpłatnie na pokładzie samolotu. Zamożni szejkowie biorą ich więcej:
https://edition.cnn.com/travel/article/falcons-planes-middle-east/index.html
PUSTYNIA – ”Dune Bashing”
Jeżdżenie na dwóch kołach jest nielegalne. Mandaty są nawet za samo patrzenie. 10 lat temu można było spotkać balansujących szoferów na bocznych drogach. Dziś zauważeni lądują w więzieniu, a auto dostaje bana na poruszanie się po drogach na kilka miesięcy.
Jedyną legalną motoryzacyjną formą rozrywki, jest ujeżdżanie wydm na pobliskiej pustyni. Legalną i nielegalna. W drodze z Dohy widać szyby naftowo/gazowe. Oglądać przejeżdżając można. Zdjęcia, są już zabronione. Na szczyt wydmy wjechać z turystami można, zjechać z wydmy bokiem, tyłem, przodem, pod kątem, już nie. Policja jeździ w cywilnych autach spisując rejestracje. Auto wyłączają z ruchu na 3 miesiące, a firma turystyczna zabierająca turystów na taką formę rozrywki dostaje solidny mandat.
Jest chwilę po 30stce, z 30 kilową nadwagą i wyjątkowo był przed czasem prawie 30 minut. Czekał na nas przed hotelem wystrojony w swój biały zestaw z chustą na głowie. Wykrochmalony, pachnący z poobijanymi, odstającymi zderzakami. Dużo rzeczy w życiu można załatwić przez Instagram. Padło kilka filmów driftingowych i jasny komunikat, że górami wydm wycieczka dla starszego pokolenia, nas nie interesuje. Bilal jest ponoć lokalnym specem, wychowanym na pustyni, który z daleka odróżnia zwykłego Land Cruisera, od policyjnego. Lepiej trafić nie mogliśmy i układ jest jasny. Im głośniej w środku krzyczymy, tym bardziej się przykłada, żeby piach przesypywał się przez boczną i przednią szybę. Asfaltowy dojazd z Doha zajmuje około 40 minut, krótki przystanek na upuszczenie powietrza z opon. Maxxisy Desert (balonowata opona, prawie bez bieżnika, która najlepiej sprawdza się na piachu) ma tu każdy szanujący się szofer. Przy wjeździe na pustynie trzeba być ostrożnym, jest dużo tajniackiej policji. Jedziemy sami, bez karawany innych samochodów. Początkowo grzecznie, ale szybko. W ogóle Bilal porusza się szybko i sprawnie. Początkowo od fotoradaru, do fotoradaru. Skrzyżowania w jego głowie, są tylko umowne i korzysta ze skrótów ziemnych jadąc przez wszystko na wprost. Na ronda wjeżdża zdecydowanie za szybko, tłumacząc dlaczego nowe Land Cruisery nie chcą jeździć na dwóch kołach, a za to jak stare modele pięknie sobie z tym radziły. Upuścił powietrze, minęliśmy wielbłądy. Muzyka głośniej, za oknem coraz szybciej. Cała masa terenowych pięknych, porobionych buggy, aut z przeszczepionymi mocniejszymi silnikami. Dzisiejsza podróż po pustyni ma zakończyć się widokiem na zatokę i Zjednoczone Emiraty. Im dalej od cywilizacji, tym mniej aut, a więcej piaskowego placu zabaw. Jedziemy szczytami usypanych przez Matkę Naturę nieskończoności. Samochód rozpędzony nagle skręca poza ”grań” w lewo ostro w dół. Wszyscy w środku krzyczą i wcale dziewczyny nie najgłośniej. Lewy poślizg, przekładany w prawy. Piach przesypuje się przez maskę, boczne szyby i nie mam pojęcia dlaczego fizyka dzisiaj nie działa, ale już dawno powinniśmy leżeć na dachu. Później kolejna i kolejna. Bezmiar, skocznie, uderzone głowy o sufit, strome zjazdy (tyłem/przodem) i szybkie podjazdy bokiem góry piachu. Disneyland!
”Tak się poznaje ludzi i podróżuje po świecie !” – krzyczy z tylnej kanapy doktor Borkowski !
W drodze powrotnej jedziemy w miejsce, gdzie mocne buggy z samego gazu robią wheely. Ludzi od cholery. Bilal nie pozwala nam wysiąść z auta. Nie zatrzymuje się nawet na chwilę. Boi się policji. Mówi, że to ”zgromadzenie” jest nielegalne. Pojedziemy parę wydm dalej, na imprezę, gdzie stare Patrole i Land Cruisery mają przeszczepione silniki: RB25 albo 2JZ lub wielkie V8. Wyskakują z krańca wydmy, lądują na bocznej ścianie. Kierowca, który przejedzie całość agresywniej i dynamiczniej dostaje największą ilość klaksonów. Liczy się styl, słyszę od chłopaków obok. Piękne dachowanie parę minut później też nagradzane jest dużą ilością klaksonów. Jest straż pożarna, ambulanse. Całość ma luźny co-piątkowy charakter imprezy offroadowej i jest legalne. Już wiem gdzie są wszyscy z pustego miasta Doha. Są tu, na pustyni. Nie mają Natury2000, paliwo jest po lekko ponad 1,5 zł i to tylko 5h lotu od Warszawy.
W drodze powrotnej widzimy roztrzaskane w miazgę buggy i czerwoną plamę krwi. Buggy wygląda jak rozsypane puzzle. Wypadek śmiertelny. W piątek ponoć norma. Ludzi jest więcej niż gołębi w hali sokolników. Ciasno jest podobnie. Wypadki są codziennością. I to wszystko dzieje się bez alkoholu:
Z Bilalem pożegnaliśmy się koło 19 żeby przywitać się z nim z powrotem, w męskim gronie o 21. Na nocne wojaże w poszukiwaniu jeżdżenia na dwóch kołach. Rozmawiamy o życiu w Qatarze popijając specyficzną lokalną kawę. Pytamy na czym polega fenomen Land Cruiser’a? Jeden z kilku wujków Bilal’a jest świetnym kierowcą fabrycznym. Przylecieli kiedyś Japończycy ze swoim flagowym modelem auta terenowego i inżynierem z podpiętym komputerem. Wujek Bilal’a miał dawać w palnik po pustyni ile dusza zapragnie, plus zasugerować zmiany konstrukcyjne. Rok później został wypuszczony kolejny model Toyoty Land Cruiser, którą mają tu teraz wszyscy. Nowe amerykańskie samochody wytrzymują średnio 8 miesięcy. Tylko Toyota jest niezniszczalna i nie przegrzewa się w 55 stopniach w lecie.
Schodzimy na temat paliwa, że w naszym odczuciu jest tanie. On zdziwiony, że drogie, bo tanie to było 3 lata temu, kiedy litr kosztował 70 polskich groszy. Niech to będzie puentą, jak żyje się w najbogatszym państwie świata 😉
Przeczytałem ostatnio ”Wędrówkę Dusz” Pana Newton’a i jest tam wyraźnie napisane, że jeśli w jednym życiu chcesz być obrzydliwie bogaty, to w kolejnym będziesz obrzydliwie biedny. Równowaga we wszechświecie zawsze musi być zachowana. Nadal chciałbyś być Szejkiem w najbogatszym Państwie świata? 🙂
PATENTY:
- gniazdka (kontakty) / w górną dziurkę wkłada się śrubokręt albo kluczyk od auta i w dwa dolne otwory pasują wtedy wtyczki europejskie
- dużo fotoradarów, robią zdjęcia od tyłu, ograniczenia prędkości średnio 80 km/h (miasto) 120 km/h (autostrada)
- bardzo bezpiecznie wszędzie, kobiety zostawiają torebki w knajpach
- parkingi są za darmo
- wszystkie publiczne toalety są bardzo ładne i każda ma bidetoprysznic
- dolary wymieniają tylko nowe, te z niebieskim paskiem – w Stanach latają dronami nad domami i przez niebieski pasek, dokładnie wiedzą ile masz kasy w domu…
CENY:
- śniadanie 20 zl – 100 zl
- obiad od 50 zł w górę
- mały kebab 15 zł, w dzielnicy daleko od centrum
- woda 1,5 litra za 1,5 zł
- paliwo w cenie wody 😉
JALA JALA !
Doha, Qatar – Igor Bucki