600 LAT
– wiesz jakie to uczucie kiedy jesteś gdzieś pierwszy raz od 600 lat?
– nie 😉
– no właśnie, a ja wiem!
Kiedy słyszysz podziemia, a Twoje pierwsze skojarzenie to zasikane piwnicie z artystycznym ”love” na ścianie, które wysmarowałeś za czasów kiedy nie siedziało się na fejsie, a lokalnym trzepaku, to musisz wiedzieć, że w Wałbrzychu jest trochę inaczej. Tutaj dobrze zagadana fryzjerka, opowie Ci historię o tym jak jej mąż 50 lat temu huśtając się na huśtawce wpadł pod ziemię, gdzie znalazł Niemiecki bunkier. Zabrał czekoladę i dał dyla. Rodzice zadzwonili po policję bo wszystko w sfastykach, a ta wywiozła 3 ciężarówki zapakowane pod sam sufit. Czego? Nie wie nikt, ale chowano skrupulatnie. Tu każdy dzisiaj kto wchodzi do lasu z wykrywką, wychodzi z czymś. Syn sąsiadki coś znalazł i od razu wyjechał. Żyje w Londynie jak Król. Dobry kolega, ale trzyma mocno język za zębami. Niespodzianka czeka zawsze. Loże Masońskie to też w Wałbrzychu. Kiedy kopaliśmy za dzieciaka pierwsze trasy rowerowo/zjazdowe, notorycznie trafiał się jegomość w kapturze przyglądający się co i dlaczego kopiemy. Tu o strażnikach wiedzą wszyscy. Tyle lat po wojnie, a ktoś czegoś dalej pilnuje. O Złotym Pociągu i Zamku Książ musiałeś słyszeć. Ale niekonieniecznie o tym, że kiedy rosyjski front wchodził na Dolny Śląsk, Niemcy byli przekonani, że tu wrócą. Jak trzeba się spieszyć, a ma się sporo fajnych, ciężkich i drogich zabawek, to zamiast je zabierać, łatwiej się je zakopuje. Normalna sprawa i wszyscy pewnie robilibyśmy tak samo. Za zakopywanie/chowanie odpowiedzialny był Günther Grundmann. To on odpowiadał bezpośrednio przed tym małym, wygadanym, z krótkim wąsem i podzielił większość skarbów III Rzeszy (miliardy Euro) na około 160 depozytów, z których póki co odnaleziono około 80. Reszta dalej czeka na nowych właścicieli… 🙂
Spotkaliśmy się w podwałbrzyskich lasach. Nie wiem ile lat ma dokładnie, ale raczej starsza gówniarzeria. Jest wyższy i szerszy ode mnie. Po pierwszych pięciu zdaniach wiem, że głowę też ma większą od mojej, a sposób w jaki o tym wszystkim mówi, wyraźnie wskazuje na to, że podzieli się dzisiaj ze mną swoją największą kochanką, którą podrywa od dziecka – SowioGórską historią. Jest pełen skład, bo Michał wziął kolegów: osiłek, zwolniony z WF’u, żartowniś, żyrafa, mózg, sportowiec, elektronik plus potężna dawka dobrego humoru. Sprzęt rozdzielony, dostałem przydziałowe OP1, które widzę pierwszy raz w życiu. Chłopaki moje zdziwienie kwitują krótko: w gumce zawsze bezpieczniej ;).
Mniej więcej wiem, czego się spodziewać, bo byłem we wszystkich lokalnych podziemiach dostępnych turystycznie i o planach Hitlera nasłuchałem się dużo. Porusza wyobraźnię bez dwóch zdań. Michał ma mapę narysowaną odręcznie na wymiętej kartce papieru. Jest kilka pagórków, X’ów, strzałek i symbol kolejki torowej. Żadnych zbędnych opisów. Prosty, konkretny przekaz. Idziemy gdzieś wzdłuż starych, urywających się torów.
- Michał co Was tak kręci w tym chodzeniu po lesie i szukaniu dziur?
- Wiesz jakie to uczucie kiedy jesteś gdzieś pierwszy raz od 600 lat?
- Nie
- No właśnie ! a ja wiem 🙂
Z pasją jest zawsze tak, że najwięcej roboty musi odwalić rodzic. Ktoś musi wykopać i zasiać u Ciebie ciekawość. Tak zrobił mój tato: Henryk i tak naprawdę od niego się wszystko zaczęło, a raczej od noszenia za nim łopaty. Nie było mnie jeszcze na świecie, a on wchodził do pierwszych sztolni w okolicach Walimia. Miał dobrego przewodnika – Franciszka Heine. Jegomość, który dużo pamiętał, wiedział jeszcze więcej i dzielił się tą wiedzą z nielicznymi. Tak tato dostał wejściówkę VIP do lokalnych podziemi. Nikt na początku nie wiedział. Chodzili po górach, niby na grzyby, a włazili do każdej napotkanej dziury. Później gość zmarł, zrobiło się głośno bo miał pod pachą wytatuowane SS. Takich sąsiadów w Rzeczce jeszcze w latach 70’dziesiątych mieliśmy dużo. Było to jedyne miasteczko na terenach poniemieckich, na którym lokalna społeczność składała się przede wszystkim z niemieckich wojskowych i tylko tacy mogli się tu osiedlać. Jak z kimś jesz, śpisz po sąsiedzku, to ciężko się nie skumplować. Tato miał wtedy 10 może 12 lat, ale kodował szybciej niż dzisiejsze procesory. Kiedy czegoś posmakujesz i naprawdę to polubisz, to nie ma szans, że zasłużysz na dyplom z umiaru i powściągliwości. Ciągle chcesz więcej. Później na świat przyszedłem ja, a Heniu miał już solidną zorganizowaną ekipę. Dzisiaj jest nas około 40 osób i dokładnie wiemy jak szukać tego, czego normalny Kowalski nawet nie zauważy.
Mija już dobrze ponad godzina. Ciągle z ciężkimi plecakami, łopatami i kilofem idziemy w las. Fajnie się tego wszystkiego słucha, ale plecy powoli odczuwają ciężar. Mapa nie pokazuje dokładnych odległości, ale Michał twierdzi, że już niedaleko. Żartowniś wrzuca żart za żartem poddając w wątpliwość wyczucie dystansu szefa grupy. Osiłek z żyrafą zaczynają rozpalać ognisko, bo według przewodnika to ta góra po prawej, kawałek nad strumykiem. Wszystko zarośnięte, zasypane warstwą ściółki sprzed kilku sezonów. Gdybym to ja miał wybrać miejsce, nawet bym się tu nie zatrzymał. Górka jakich setki w tych rejonach. Drzewa grube, wielkie. Strzelają płonące patyki. Żartowniś / głodomor odpala pierwszą paczkę kiełbas. I dobrze, bo przy łopacie zmieniamy się wszyscy regularnie. Dzień leci ekspres, wykopaliśmy (na moje oko) 5 wagonów ziemi i jest zdecydowanie lepiej niż na siłce. Widać wyraźnie, że odkopujemy coś, co kiedyś ktoś celowo zasypał i miejsce jest w 100% trafione. Zmrok, zapał spada pionową linią w dół. Ognisko wygasa, jedzenie się skończyło. Wymęczeni, brudni, zbieramy się w drogę powrotną.
Na pocieszenie Michał opowiada, że wejścia do sztolni kopie się czasami kilka dni, tygodni albo i miesiąc. I to nie była wina mapy, tam jest coś na pewno. Niestety na dzisiaj, jest jeszcze za głęboko. Sam proces wybierania miejsca nie jest nigdy przypadkowy. Każda sztolnia musi mieć wcięcie w zbocze. W skale monolitycznej drążono otwór. Tak powstawał urobek, który wywożono na warpę – pozioma część przy wejściu, która umożliwiała składanie materiału, zbiórki, apele, itd. Takiego ukształtowania szukamy w terenie. Rozglądamy się też za fragmentami starych dróg, lini kolejowych. To samo się zauważa – takie zboczenie zawodowe. Schemat jest zakodowany i często jest podobny. Jak widzimy wypłaszczenia, pozostałości dróg kamiennych, wały, rożnego rodzaju budowle naziemne, wypływy wody, itd. – to mamy duże szanse, że natrafimy na fajny obiekt.
We wspomnianej bandzie taty, z tych niecałych 40 osób, każdy ma inny mózg i inne zadanie. Poszukujemy wszelkiego rodzaju dokumentów w różnych archiwach. Nie tylko polskich. Jak trzeba znaleźć starsze przekazy, jadą chłopaki do Wiednia. Siedzą w archiwach i robią setki zdjęć starych dokumentów. Czas zawsze jest ograniczony, a staroniemiecki do najłatwiejszych nie należy. Z przekładem świetnie radzi sobie nasza pani tłumaczka, która ze starego gotyckiego niemieckiego tłumaczy na niemiecki. Trzeba to zrobić umiejętnie, bo jeśli szukamy sztolni na Górze Sowie, można łatwo z błedów językowych pomieszać ją np. z Sowiną. Później szukamy map terenu, który nas zainteresował. Mogą być szkice, przedwojenne pomiary. Prusacy mieli przydatny zwyczaj opisywania sztolni. Na podstawie tych opisów z np. Urzędu Górniczego domyślamy się gdzie może być coś magicznego. Nakładamy na siebie mapy leśne, mapy turystyczne i ujęcia z drona. Mamy też genialny program, który kasuje wszystkie roślinność i zabudowania. Powstaje tzw. krajobraz księżycowy. Szukamy wcięć w zbocza, w tym np. źródeł strumyków. Jak namierzymy sztolnie w dokumentach, to geodezyjnie namierzajmy ją w terenie. Potem ruszamy z łopatami i kilofami – na ciężki sprzęt trzeba mieć ciężkie pieniądze i koparka w lesie budzi zawsze za duże zainteresowanie. W terenie jesteśmy w stanie namierzyć sztolnie z dokładnością do 2 metrów i mamy aż 90% skuteczności. Jeśli sztolnia jest dobrze namierzona, zmapowana i opisana, to fizycznie maxymalnie w dwa dni możemy wejść do takiego obiektu. Jeżeli sztolnia jest mocno zakopana z licznymi zawałami po drodze – wtedy kopiemy nawet kilka miesięcy.
Zdarzają się niespodzianki. W Marcinkowie mieliśmy taką sytuację, kiedy odkopywaliśmy wejście, przyszedł starszy człowiek, żebyśmy nie kopali bo się potopimy. Niedorzeczne! Jak na szczycie góry można utopić się kopiąc sztolnie? Zrezygnowani podobnie jak po dzisiejszym kopaniu. Tato od niechcenia na do widzenia włożył pręt w miękką już ziemię i zakręcił. Pierwszy raz widziałem jak Michał wyskakuje z dziury krzycząc ”CHODU”! Cała warpa, którą kopaliśmy kilka dni, zniknęła w chwilę. Uciekaliśmy z wioski żeby nas nie zlinczowali. Na drugi dzień cała miejscowość była zalana dosłownie ”sraczką” na wysokość 50 cm…W tej sztolni było bardzo dużo związków żelaza, a te mają intensywny rudy kolor. Rozeszło się po kościach, bo dzięki tej sztolni dzisiaj rozkręca się tam turystyka. Jeśli odkopiemy coś i stwierdzimy, że jest bezpiecznie, to zostawiamy otwarte. Dla nietoperzy, dla turystów. Ale jeśli zaciska się na naszych oczach i można wejść, a nie wyjść, to dokumentujemy i zasypujemy. Później z naszych notatek uczą się studenci Politechniki Wrocławskiej, a my siedzimy na konferencjach obok szych wydobywczych z KGHM’u i innych potentatów.
Minęło kilka dni, znowu podwałbrzyski las. Trochę dalej, ekipa ta sama. Radość identyczna. Sprzętu jakoś więcej i cięższe plecaki. Mamy dodatkową linę, pare karabinków i uprzęże. Znowu mapa na kartce papieru, która sporo pamięta. Pasmo Gór Sowich ma 26 km długości i 15 km szerokości. Na tej przestrzeni do dzisiaj mamy udokumentowane i skatalogowane wejścia do 168 różnych obiektów. Ile jest jeszcze nieodkryte? Tego nie wiemy, ale roboty jest na kilka następnych dziesięcioleci. Michał prowadzi nas krętą bardzo zarośniętą ścieżką. Samochód zostawiliśmy dobre pół godziny temu. Szukamy luźno rzuconych gałęzi przy trzech grubych konarach. Dzisiaj bez ogniska i łopat, bo wszystko jest odkopane i tylko sprytnie zamaskowane. Zwolniony z WF’u zabiera się za gałęzie, żyrafa rozwija linę. W tym zespole nie pyta się kto pierwszy, bo będzie to jeden z dwóch sportowców. Nawet w papier, nożyczki, kamień nie trzeba grać, bo ogromne chęci na nieznane ma tutaj każdy. Gówniarski optymizm jest ze mną blisko i często zaprasza do współpracy, ale pierwszy do tej wąskiej ceglanej studni na pewno na ochotnika nie wejdę. Wieje chłodne powietrze, w środku będzie zdecydowanie poniżej 10 stopni. Czuć specyficzną wilgoć. Linę wiążemy do drzewa, plecami zapieram się o jedną ścianę, nogami o drugą. Lina jest symboliczna, ale uspokaja myśli. Idzie wszystkim sprawnie, sportowiec pomaga zwolnionemu z WF’u. Chłopaki świetnie się uzupełniają i każdy na każdego może liczyć. Kiedy schodzę w dół, widzę tylko zbliżające się światło latarki. Po 20 metrach dotykam stopą ziemi.
Ciężko się wyprostować, nie ma mowy o swobodnym staniu. Wszystko na kucaka albo od razu bez pardonu na kolana. Po prawej zawał, leżą tony ziemi i wielkie głazy. Po lewej mała szczelina przez którą wystają buty Michała i światło latarki. Jak pozwolisz rozpędzić się rozsądkowi, to jakich dużych jaj nie masz, to mogą się nie zmieścic. Szybciej, szybciej bo zjeżdża żartowniś i musi mieć miejsce na gramolenie. Przeciskam ręce, głowę, tułów. Kaskiem zahaczam o wszystko co tylko mogę. Michał krzyczy, że nie dotykamy niczego powyżej pasa, bo może oberwać się całość prosto na głowę. Leżąc wszystko jest powyżej pasa! Chwila czołgania i stoję w ogromnej komnacie. WOW ! Inny świat. Piękny! W światłach latarek wszystko nabiera magicznego klimatu. Jak patrzę na to co leży pod nogami, co oberwało się ze stropu to wiem, że może podbić oko. Kiedy spada metr kwadratowy skały i przytrzaśnie Ci w najlepszym wypadku nogę, to jak ją oderwie, to jeszcze się uda. Jak Cie uwięzi, kolega pójdzie po pomoc, w między czasie skończą się baterie i zostaniesz sam na sam z ciemnością i bólem, to nieważne kiedy po Ciebie wrócą, bo i tak będziesz już innym człowiekiem. Więzienie bez krat, w którym czuję się zagubiony bardziej niż Alicja w Krainie Czarów. Dobrze, że jest ekipa !
Weszliśmy do jednego z kompleksów RIESE, są torowiska, wagonik w oryginale z II WW, skrzynki z doranitem (do kruszenia), oparte o ścianę łopaty. Wchodzisz dosłownie w 45 rok i ogladasz się za siebie czy nie idzie za Tobą SS’maniec. Dotykasz czasu. Jest on tutaj tak namacalny, jak nigdzie indziej. Szmat czasu na wyciągnięcie ręki. Nic się nie zmieniło, a historia tego miejsca dla wielu jest nawet nieznana. Przechodzimy przez pierwszą komnatę, korytarzem do kolejnej. Skrzyżowanie za skrzyżowaniem. Tunele biegną w lewo, prawo. Niektóre pomieszczenia większe, mniejsze. Wszystko ma logiczne ułożenie, zostało skrupulatnie zaplanowane i nic nie jest przypadkowe. Niemcy potrafili drążyć tunele po dwóch stronach góry w tym samym czasie. Dużo kątów prostych na skrzyżowaniach, desingersko trąci Nowym Yorkiem. Masa dziur w ścianach przygotowanych do wysadzenia. Kto to robił i dlaczego? Hitler bardzo się niecierpliwił, od 1942 organizacja TODT, która zatrudniała pracowników przymusowych do różnych prac na rzecz III Rzeszy, opanowała Góry Sowie. Powstawały nie tylko sztolnie, ale też ogromne fabryki i elektrownie. Kompleksy te miały być samowystarczalne. Nie wiemy co to miało być dokładnie, czy podziemne fabryki broni, czy schrony dla VIPów w czasie ataków atomowych. Wiemy, że pod ziemią wydrążono dziesiątki kilometrów połączonych ze sobą chodników, sztolni, z których dzisiaj znamy tylko małą część. Te dostępne dla turystów są w sporej części wybetonowane, z pełną elektrycznością i np. kablami telefonicznymi. Spokojnie mogły wjeżdżać ciężarówki, czołgi, pociągi. Wszystko docelowo miało być połączone i stanowić podziemne ogromne kompleksy. Co miało być w środku? Tego do dzisiaj nie wie nikt. Wiemy za to, że jedna łopata była droższa od trzech pracowników. Że każdy z nich ważył średnio 35 kg i tu właśnie zakończył swoje życie. Góry Sowie to najbogatsze góry w Europie. Nie tylko przez skałki diamentowe, złoża anytmonitu (jedyne w Europie, za czasów Napoleońskich droższy od złota, służył do utwardzania metali miękkich), kopalnie złota i srebra. Ale przede wszystkim przez wizję Niemców i poświęcenie tysięcy istnień w imię stworzenia niesamowitych podziemii.
Wszyscy w Górach Sowich szukają depozytów. Wchodzą albo poszukiwacze albo spadkobiercy, tych którzy pilnowali. Mieszkańcy nie wchodzą. To jest jak z Góralami. Góral na Kasprowym nie był, bo widzi go z miejsca spania. Z tych 168 sztolni, które znamy, nie wszystkie są bezpieczne. Niektóre są ciągle zaminowane. Do Wacława 5 lat temu weszli ludzie, zostały po nich tylko trampki. Niektóre są tak głęboko zaminowane, że poddało się nawet rosyjskie wojsko.
Są ludzie którzy wkładają miliony w poszukiwania. Wykupują teren, angażują ciężki sprzęt. Czego szukaja? Są trzy opcje: otwierają obiekt turystyczny, szukają depozytów lub odnajdują masowy grób. Ludzie wtedy pracujący wiedząc, że wojna się skończyła, maskowali teren do 8 maja (a Niemcy byli mistrzami kamuflażu!). Z listy obecności w pracy 10 maja skreślono 40 tysięcy osób… W 47/8 roku, w okolicy Przełęczy Walimskiej wyszły dziesiątki szczurów, które przez 2 lata musiały coś jeść… Pokazywano nam nieraz miejsce, gdzie COŚ jest. Tam jest teraz główny szlak turystyczny. Czasami potrzebny jest ciężki sprzęt. Można odkopać obiekty, które nigdy nie zostały jeszcze odkrtyte, które rokują. Na to potrzebne są zezwolnia, chęci. Mamy jeszcze dużo takich miejsc. Do dzisiaj słychać historie, że przyjeżdżają Niemcy do lokalnych pensjonatów, wykupują pobyt, a rano wyjeżdżają zostawiając po sobie dziurę w ścianie. Znaleźliśmy kiedyś magiczną sztolnię. Legenda mówi, że mieszkał tam skarbnik, karzeł Hermann, ktory rzucał złotem w przepływajacych ludzi. Ludzie do niego kamieniami, a on złotem. Jest świetny film o tym na YouTubie: Tajemnica Janowca.
Nie wiem jakie były powody i ile jest w tym wszystkim prawdy, ale wrażenie robi ogromne każda kolejna komnata. Rozmach i mordercza praca przymusowych robotników. Ktoś kiedyś dla tego wszystkiego poświęcił tysiące istnień. I robi się w środku smutno, kiedy widzisz starą łopatę albo drewniane podpory. Historia zatrzymuje się przed Twoim nosem i głośno dyszy do ucha. Nie jest to gorąca kokietka z Michałowych randek z sowiogórską kochanką, a raczej kawał ciężkiej, przeokrutnie ciężkiej i smutnej pracy, zgodnie z widzimisię kilku osób mówiących reszcie co ma robić. Skała pod ziemią może zachwycić, przestrzenie również. Są momenty gdzie spokojnie postawiłbyś domek jednorodzinny, są takie, że ledwie co można się przecisnąć. Najfajniej robi się wtedy, kiedy poddają się baterie w latarkach i zaczynasz słyszeć wyraźnie swoje serce witające się ze strachem. To są te wariackie momenty kiedy myśli mają nieprzyjemny zwyczaj zrywania się ze smyczy.
W podziemiach jest bardzo dużo symboliki. Znaki maltańskie występują prawie zawsze. Pytanie co te znaki celtyckie / maltańskie oznaczają? Mamy nawet kilka za domem. Są przy samej drodze. Niby normalny kamień. Podnosisz i wtedy nie wiesz, czy ciekawość czy intuicja, ale obracasz i coś po drugiej stronie jest. To tu powstało powiedzenie ”Złote Runo” – skóra barania, przez którą przelatywał piasek, a zostawało złoto. Tyle złota tu było. Teraz pewnie dalej jest, ale pomieszane z czystą gotówką III Rzeszy, której wszyscy szukają 😉
Czy sztolnie są niebezpieczne?
Zdarza się tak, że dzwonią po tatę GOPR’owcy bo wszedł ktoś, gdzieś i nie może wyjść. Liczymy przede wszystkim na siebie, na naszą grupę. Oficjalne służby na pewno nie mają takiego typu przeszkolenia. Jak na 20 metrach zrobi się zawał, to odkopie to tylko kret i wtedy szybciej się żegnasz niż witasz… W RIESE jest siarokowodór, rozkłada się drewno. Odór zgniłych jaj, ciężko pomylić to z lawendą. Wtedy idziemy tylko w jednym kierunku, gaz miesza się z powietrzem za plecami. Jak przestaniesz czuć odór zgniłych jaj to wiejesz ze sztolni. Są miejsca gdzie nie ma tlenu. Przekopywaliśmy jeden zawał, musieliśmy się zmienić, bo było ciężko. Za zawałem mieliśmy szyb. Tlenomierz już pikał. Tlenu bylo juz ponizej 17%… Jak pika, to pika i nie sprawdzasz odczytu. Znalezliśmy szyb. Kolega zjechał na linach, zaczał się dusić. Wygladał jak jeansy. Dobrze, że nałogowo pali bo przeżył. Książki górnicze mówią, że ponizej 14% się nie wchodzi. Na dole było 6%… Teraz tłoczymy powietrze do sztolni. Pompa powietrza, długie worki foliowe. Odcinamy ile trzeba, włączamy agregat, pompę i tak natleniamy sztolnię. Stara metoda to rozpalanie ogniska na wlocie do sztolni. Dzisiaj technika się zmienia. Jak jest kilka poziomów, to wchodzimy na poziom wyżej, kopiemy otwór i tydzień się wietrzy. Nigdy nie wchodzimy wszyscy razem. Zawsze ktoś zostaje. Michał odmeldowuje się tacie SMSami przed wejściem i po wyjściu. Czasami ryzykujemy życiem. Nurkowanie jaskiniowe na bezdechu jest najbardziej ryzykowne jakie znam. Kiedyś w jednej sztolni zostało nam 5 cm pod stropem na chaust powietrza. Woda się muli, nic nie widać. Trzeba było tym jednym oddechem ryzykować powrót albo na drugą stronę gdzie kończył się syfon, a zaczynała piękna komnata. W tej sztolni przez 400 lat nie było nikogo… Mieliśmy takie przypadki, że kolega lubił nurkować w trampkach i polarze zamiast piance. Woda 4 stopnie, kolega wytrzymywał godzinę. Później dwie gorące koleżanki, przez kolejną godzinę musiały go masować żeby wracał do siebie ;).
Ale są też śmieszne akcenty, popularny dziś turystycznie Włodarz (który tato pierwszy otworzył lata temu), był kiedyś tak ciasny, że wchodziło się ”ekranem telewizora” na długości 20 metrów. Musieliśmy przeciągać dziewczyny przez takie dziury. Kiedyś jedną w kurtce puchowej tak zaklinowaliśmy, że po drugiej stronie została bez kurtki i bez stanika … hahaha !!! 😉 Michałowi ”zazdroszczę” nie tylko taty pasjonaty, wiedzy i pasji, którą mu przekazał, ale przede wszystkim nazwiska, jakie po nim odziedziczył, bo bardzo chciałbym móc się podpisywać Igor MACANKO i zabrać Cię do najfajniejszej lokalnej dziury.
Jak to mówi mój kumpel Arek: ”w podziemiach nauczyłem się jednego: jak słyszę spokojnie to wiem na pewno, że tak nie będzie” 😛
CO TRZEBA MIEĆ:
- Latarka, kozacka latarka, a nie marna czołówka
- Zapasowe baterie
- Silną psychikę kiedy rozładują sie baterie…
- OP’ek 1 (gumowy skafander)
- jak się nalewa woda do butów albo OP’eka, to się jej nie wylewa, bo ta się szybko ocepli
- Kalosze (jak nie masz OP’eka)
- Kask
- Baton energetyk
- Mocne ręce do kopania
- Solidną, jajcarską ekipę
- Ciekawość i rozsądek
- Genialną orientację w terenie = tzw. zmysł nietoperza !
- Historię trzeba pokochać za jej charakter, a nie cycki koleżanek przepychanych w dziurach
- Aha ! nigdy nie wchodź sam !
PRZYDATNE LINKI :
Henryk i Michał MACANKO : Skarby i Podziemia Gór Sowich na Facebook’u
https://www.facebook.com/9macan5/
NOCLEGI : http://walbrzychapartamenty.pl/
OFICJALNE DOSTĘPNE PODZIEMIA TURYSTYCZNE
- WŁODARZ : http://wlodarz.pl/
- OSÓWKA : http://www.osowka.pl/
- SZTOLNIE WALIMSKIE : http://www.sztolnie.pl/
Góry Sowie, Igor Bucki