Projekcja rzeczywistości
- Tomalo mam opcje wyjazdu do Japonii i mogę zabrać jedną osobę. Wiem, że to Twoje marzenie. Piszesz się?
- Gościu! Ja już czekam u Ciebie pod chatą spakowany z wpiętymi nartami 🙂 ! Schodzisz?
Schliemann kiedy podróżował po świecie, zafascynowany był japońskimi obyczajami ”jednakowe fryzury mężczyzn i artystyczne uczesania kobiet. Ze zdumieniem zaznajamiał się ze swobonym obcowaniem obu płci. Brak w języku japońskim rodzajnika dla odróżnienia rodzaju męskiego, żeńskiego i nijakiego znajduje odzwierdciedlenie w praktyce życia codziennego, albowiem łaźnie publiczne od rana do wieczora pełne są pomieszanego tłumu obu płci odzianego jak nasi przodkowie, zanim skosztowali zakazanego owocu”. Było to w czasach kiedy Tokyo nazywało się jeszcze Yedo i posiadało status miasta zakazanego.
Nie kusiło nas ani to zakazane miasto, ani trendy w fryzjerstwie. Chociaż przyznać trzeba, że łaźnie i swobodne obcowanie nago obu płci było drugim co do ważności argumentów. Pierwszym jak to zawsze w narciarstwie, był puch. Później zrozumieliśmy, że nie polecieliśmy tylko na narty, ale też na solidną lekcję pokory, skromności, dobra i wzajemnego szacunku. Mówi się, że w Kraju Wschodzącego Słońca wszystkie potrzeby, które w Europie uważamy za niezbędne, są tylko sztucznym wymysłem.
O żadnym namawianiu Tomka na wyjazd nie było mowy. Decyzja została podjęta w czasie krótkiej rozmowy, a sama myśl o wyjeździe wygenerowała tyle radości ile cała Orłowicza nie widziała w ciągu ostatnich 10 lat. O Japonii nasłuchaliśmy i naoglądaliśmy się dużo. Przede wszystkim ze względu na świetne warunki freeride’owe. Spore, regularne dostawy świeżego śniegu. Często w ilościach zmuszających do oddychania przez rurkę do nurkowania. Piękne krajobrazy, niskie temperatury i bardzo charakterystyczne jeżdżenie pomiędzy waniliowymi brzozami.
Na miejscu wszystko było już dokładnie zaplanowane i był jeden priorytetowy cel: doświadczać! Zmartwieniem były zdecydowanie za ciężkie torby narciarskie i solidne dopłaty do biletów, których oczywiście chcieliśmy uniknąć. Patent na wszystkich europejskich i amerykańskich lotniskach jest prosty. Kładziesz quiver na wadze lżejszą stroną. Cięższa wystaje, bo przecież narta freeridowa to najczęściej okolice 190 cm więc torba jest jeszcze dłuższa. Opierasz się o blat, podajesz pani paszport. Wrzucasz jakiś żart, a najlepiej komplement, że ładnie jej w tym bądź tamtym albo po prostu że ładnie się uśmiecha. Starasz się utrzymać kontakt wzrokowy jak najdłużej, by jak najkrócej patrzyła na torbę. W tym samym czasie nogą podnosisz wystającą część i starasz się przy tym nie spocić. Jak czwórki masz okay, to z 40 kg, uda się często zejść do okolicy 20. Sytuacja komplikuje się kiedy lądujesz w Japonii, a tam panie są bardziej zadaniowe i mniej łase na komplementy. Numer z nogą nie przeszedł. Od razu kazały postawić mi quiver pionowo. Plan gry dalej jest dokładnie taki sam, tyle że zamiast czwórek, spinasz plecy, dopalasz się braveranem i starasz nie czerwienić. Origato / Koniczua, i torby lecą za darmo. Jak dostajesz paszport z powrotem i boardingpass, to w nogi. Oglądasz się tylko za siebie jak we dwie próbują ściągnąć torbę z wagi 🙂
Po kolejnej zimie stulecia, stęskniliśmy się bardzo za puchem i prócz wielkich toreb, wzieliśmy z Tomkiem wielkie oczekiwania. Ubzduraliśmy sobie te tony śniegu, słońce i piękne, błękitne niebo. Do kompletu szczęścia brakowało nam tylko swobodnego poruszania się po wyspie. Nic nie daje takiej wolności jak własne cztery kółka i śnieżny skuter. Przed wyjazdem wyrobiliśmy międzynarodowe prawo jazdy i sto razy pytaliśmy czy na pewno będzie działać. Zaraz po wylądowaniu w Sapporo wiedza polskich urzędniczek szybko została zweryfikowana. Pała i linijką po łapach! Samochodu niestety nie dostaniemy. Cała gimanstyka argumentów tez na nic. Niestety nie ta konwencja i możemy robić co chcemy, ale auta dla nas nie ma. Żeby było zabawniej wszystkie bilety na autobus do Niseko są już dawno wyprzedane.
Uratował nas Greg. Bardzo sympatyczny Australijczyk, na moje oko oklice 40stki. Odebrał nas w alaskańskich kaloszach i podwyższonej Toyocie. Słyszałeś, że rzeczywistości oficjalnie nie ma?
http://www.collective-evolution.com/2014/09/27/this-is-the-world-of-quantum-physics-nothing-is-solid-and-everything-is-energy/
Nie wiem ile jest w tym prawdy, ale zakładając, że rzeczywistość to projekcja naszej świadomośći, to właśnie z Tomalem i Gregiem odpalamy coś pięknego. Pięknie jest, jestem oczarowany i chłopaki ewidentinie też. Gra świateł, symetria. Ta specyficzna architektura. Hirafu jest przepiękne! Zaskakuje nas nowoczesnością, porządkiem i ładem. Jest już ciemno ale jest to, po co przyjechaliśmy. Jest lepiej niż dobrze, bo zaspy na poboczach są zdecydowanie wyższe niż wielkokrotność naszej Toyoty.
Średniej wielkości budynek. Dużo drewna. Bardzo uporządkowane otoczenie, zresztą jak wszystko i wszędzie tutaj. Drewniane schody, drzwi, a za nimi uśmiechnięty Miya. Nie ściąganie butów w Japonii po wejściu do budynku jest tak poprawne jak pocałunek z języczkiem u cioci na imieninach.
Zostawiliśmy torby, zameldowaliśmy się na drewnianych piętrowych łóżkach i naprawdę byliśmy zdumieni jak jest chirurgicznie czysto w naszym nowym domu. Poszedłem zaczarować Miyę czekoladą z Polski i opowieściami z jak daleka jesteśmy. Pokazałem mu Polskę, Haines i to ile przlecieliśmy. Bardzo dziwił się, że taki kawał świata i to wszystko dla śniegu.
Śnieg był, słońce też razem z błękitnym niebem. Zgadzało się wszystko, prócz tego, że ostatni opad był z dwa tygodnie temu i codziennie w dzień słońce go roztapia, nocą mrozi. Jest na to krótkie określenie i po polsku mówi się po prostu : beton! Rurka okazała się zbędna i bardziej niż narta freeridowa, przydałaby nam się narta slalomowa. Na lotnisku widzieliśmy bardzo dużo osób lecących z nartami. Teraz widzę ich przy wyciągach. Są chyba wszyscy plus każdy wziął po kilku znajomych. Dzień piękny. Tereny extra. Japończycy przesympatyczni. Niestety puchu nie ma. Za to są kolejki. Ogromne kolejki do oldschoolowych wyciągów o małej przepustowości. Ludzie z całego świata, z przewagą Australii.
Nie trzeba puchu żeby było dobrze – oszukiwaliśmy samych siebie codziennie. Odciągaliśmy uwagę od śniegu, ale prognozę sprawdzaliśmy częściej niż Ty sprawdzasz fejsa. Pierwszych kilka dni było jeszcze śmiesznie, bo wszystko nowe – także zrobiliśmy solidny rekonesans terenu i upatrzyliśmy sobie linie na ”jak już sypnie”. Weszliśmy na fokach na jeden szczyt. Widać ocean!!! Znaleźliśmy nawet naturalny Onsen, do którego można zjechać na nartach i powygrzewać się w gorących źródłach po środku niczego.
Świeżego śniegu jak nie było, tak nie ma. Tory driftingowe pozamykane. Na surfing za zimno. Namawiam Tomka, żebyśmy poszli chociaż popływać lodołamaczem, bo co tu innego robić?
Po kolejnym dniu w słońcu i na betonowych trasach zgubiliśmy trochę radość. Mówią, że ”a negative mind will never give you a positive life” więc trzeba skupić uwagę na czymś radośniejszym. I tak zaczęło się szukanie pozytywów 🙂
Toalety są rozpustą straszną. Podgrzewana deska (ja Małysz, ale Tomalo mówi, że ciepła, stąd wiem), muzyczka i mycie po wszyskim. Guzików tyle, że jak się człowiek pomyli to przy okazji całą łazienkę można umyć ;). Żyłem w tej nieświadmości przez pierwszą połowę wyjazdu ale w końcu się zmotywowałem. Wiecie, że deski są faktycznie podgrzewane? Siedzę właśnie z Brunem i nie mogę uwierzyć!
ale EXTRA !!!
Japonia rozpieszcza kubki smakowe do granic przyzwoitości. I nie ma większego znaczenia gdzie się wpakujesz. Czy szybka knajpa w rękę, czy ”ę, ą, pimpą”, czy może po prostu market. Jedzenie jest absolutnie fenomenalne i ze wszystkiego co próbowałem, nie smakowały mi tylko suszone wąskie, długie, kwaśne ryby – sprzedawane w formie naszych czipsów. Jedliśmy wszędzie gdzie coś nas skusiło do wejścia. W markecie w otwartych lodówkach są gotowe całe dania za bezcen. Zrozumiałe, że przede wszystkim miesza się ryż z owocami morza w różnych postaciach, czasami do całości dorzucając jeszcze glony w formie liści, opakowania, które je się z reszta. Absolutnie fenomenalne są słodycze – gorzekie trufle o smaku malinowym, popijane malinowym napojem delikatnie gazowanym. Wariactwo!
Za to nie ma owoców, a jak zobaczyliśmy jabłka, to zrozumieliśmy, że nas na nie nie stać. Jak uważnie czytasz, to sprzedałem Ci właśnie dwa pomysły biznesowe: 1. Import japońskich toalet do Europy, 2. Export polskich jabłek do Japonii (25% dla mnie!).
Kiedy śnieg, a raczej jego brak mocno już nas przybił, ”chodzące dobro” postanowił nas uratować. Z właścicielem pensjonatu Fuu zżyliśmy się mocno i polubliśmy bardzo. Prócz codziennych śniadanek, podwożenia na stok, sprzedał nam kilka japońskich lekcji życia. Na moje oko zrobił doktorat na Harvardzie z dobroci, uprzejmości i troski o drugiego człowieka. Często, za często zapominał o sobie lub celowo stawiał siebie na końcu swojej hierarchi ważności. Najpierw ogół, później ja.
Sushi w Kutchan jest tańsze i lepsze. Niestety jak nie masz do dyspozycji samochodu to nigdy się o nim nie dowiesz. Skarbnicą wiedzy są zawsze mieszkańcy i Miya swoją wiedzą dzielił się z nami chętnie. Odległość coś jak z Jastarnii do Władysławowa więc żadne kilometry, a zupełnie inna rzeczywistość. Hiraffu i Niseko są miejscowościami turystycznymi i też turystyczne mają ceny. Solidny rzut beretem dalej, wszystko wraca do normy. W Kutchan naprzeciwko stacji benzynowej jest duża restauracja, gdzie trzech magików stoi w środku i lepi. Potem stawia na taśmie, całość jeździ w kółko. Ty siadasz, patrzysz, wybierasz i układasz talerzyki w wieżę. Im wyższa tym drożej, przy czym ”drożej” jest tu raczej jak japońskie ograniczenia prędkości = „symboliczne”. Lubię zawsze te nowe miejsca, kiedy jestem gdzieś po raz pierwszy i nie wiem jak i z czym, i dlaczego? Wtedy obserwujesz i uczysz się w trybie ekpres. Z menu nic nie rozumiem, normalna sprawa, ale menu jest tu zupełnie zbędne. Widziałeś kiedyś jak Dog Niemiecki podpala się na racuchy? Tak właśnie z Tomalem wyglądamy. Miya siada pierwszy, wskazuje nam stołki. Uśmiechnięte oczy w maseczce podają pałeczki, miseczki i obowiązkowo zieloną herbatę. Od razu widać, że obsługuje nas właścicielka. Tomalo leci wszystko pokolei jak jedzie. Ja trochę się boję wynalazków i wybieram co drugie. Przekonują mnie bardzo krewetki w tempurze, które wygrywają wieczór. Ale pycha!!! Jak lubisz jeść to byś zwariował, a my z Tomkiem właśnie gramy w papier, nożyczki kto idzie pierwszy z Brunem :).
Podstawowe potrzeby zaspokojone = schronienie i jedzenie załatwione.
Wszystkie nam się przyglądają, ale wszystkie wstydzą się podobnie i raczej dalece naiwny bym był, gdybym stwierdził, że same nas zagadają. Podejście zmienia się diametralnie kiedy to facet wykonuje pierwszy krok. Wtedy się otwierają, uśmiechają i od razu można je poprzytulać. Niby że zdjęcie ale widzę, że oczy mamy obaj rozbiegane. Japonki podobają nam się przeokrutnie, przy czym namówienie petard do zdjęć ograniczała zdecydowanie nasza nieśmiałość. Ciuchy narciarskie skutecznie wszystko maskują i mało widać, ale noc w Osace pozowliła nam zrozumieć, że podejrzenia mieliśmy absolutnie słuszne i umięśnione śliczne łydki w szpilkach też się tu spokojnie odnajduje.
Polaków jest zawsze dużo w świecie i gdzie bym nie był, to zawsze kogoś trafię. Mała ta planeta! Dwa telefony i wylądowaliśmy z tym co włazi i zjeżdża z ośmiotysięczników. Z ”B”, który wali takie tripy po planecie, że od razu kłananiam się po japońsku w pas. Był też przystojniak, młody i mądrala. 7 polskich narciarzy przy jednym japońskim stole. Zjedliśmy, pogadaliśmy, pośmialiśmy się. Wszystkim doskwiera brak świeżego śniegu, ale wszyscy zachwycają się lokalną rzeczywistością. Jędrek wchodzi na górę, szybciej niż my wjeżdżamy wyciągiem. Pochodziliśmy, poszukaliśmy miejsc gdzie było by chociaż miękko. Do kompletu dołączyło jeszcze superanckie austryjackie małżeństwo, które zasuwa po świecie jeżdżąc wszędzie telemarkiem. Spotkaliśmy ich pierwszy raz na lotnisku kiedy mieliśmy problem z autem, teraz są tu w Niseko i mają campera. Zabawne, że austryjackie międzynarodowe prawo jazdy w Japonii funguje. Nie darowalibyśmy sobie takiej nonszalancji, gdybyśmy nie potraktowali wspomnianego campera, jako cudownego transportu do ukochanego Kutchan. Absolutnie się uzależniliśmy i mogliśmy jeść to sushi codziennie. Jędrek z Bartkiem wyjechali, a my dalej czekaliśmy na śnieg.
Mieliśmy co jeść i z kim się smiać. Brakowało nam jeszcze czegoś tradycyjnego gdzie moglibyśmy chwilę poodpoczywać od sprawdzania pogody. Miya skarbnica wiedzy, wysłał nas do lokalnych ciepłych źródeł. Hilton w Niseko ma taki widok, że dla samego widoku warto tam chwilę poleżeć. Niestety ma też zaporową cenę, stąd Hirafu wygrało konkurs na moczenie jajek. Małe szafki, wszystko zdecydowanie ograniczone powierzchniowo. Pierwsze wrażenie, dom jak każdy w okolicy, gdzieś z tyłu widać unoszącą się gorącą parę. Śniegu full, wszystko zasłonięte wysokim płotem przed ciekawskim spojrzeniem. Wchodząc modlę się, żeby Schlimann miał rację i łaźnie faktycznie były pełne ”pomieszanego tłumu obu płci odzianego jak nasi przodkowie, zanim skosztowali zakazanego owocu”. Wrażenie jest takie same jak w oprze w Sydney. Z zewnątrz grzejesz się w blasku nowoczesności, w środku wchodzisz i ze zdumieniem odkrywasz, że Edward Gierek dawno tu już był i gorzej, bo narzucił wszystkim swój sposób aranżacji wnętrz. Czysto też już nie jest, a Miya mógłby wpaść przeszkolić towarzystwo z dbania o własny interes. Wchodzimy do szatni. W końcu będą piękne, smukłe, z małymi cycuszkami uśmiechnięte skośnookie.
Mhm same wiszące poślady i jaja na wierzchu. Wcale nie jest mi do śmiechu bo u wszystkich wstyd został za drzwami. Szkoda, że jeszcze nie pierdzą i bekają swobodnie. Nie podoba mi się ani trochę. Do tego dostaliśmy po ręczniczku, jakieś 20 cm na 20 cm. Nie wiem jak mam się tym zawiązać ale nadzieja, że chociaż na zewnątrz będzie kilka sikoreczek wygrywa ze wszystkim. Śmierdzi siarką przeokrutnie. Parno, ślisko i trochę obrzydliwie. Kurzajki rozdają się same i są w cenie wejściówki. Siadasz gołym tyłkiem na stołeczku, który chyba już dawno przestał liczyć ile tyłków widział. Pakujesz nogi do miski, która ma porównywalny przebieg. Słuchawką ze ściany opłukujesz się ze wszystkiego co przyniosłeś. Bierzesz wariackie 20cm x 20cm i schodzisz pełen nadziei. Otwierają się zaparowane drzwi przez które nic nie widać. Jedne, drugie, trzecie. Czujesz pod stopami ciepłą wodę i wiesz, że kierunek jest dobry. W końcu się rozglądasz, a tam same czarne krzaki. Czarne krzaki i wiszące nad nimi brzuchy. Woda ciepła i przyjemna, i co tam jeszcze sobie nie wymyślisz, ale impreza jest dzisiaj zupełnie nietrafiona, bo wszystkie dziewczyny są za płotem. Ręczniczki jak się okazuje większość trzyma na głowie, moczy je i wyciska co jakiś czas na odmarzającą twarz.
Where are you from? Zaczęło się niewinnie. Później jak Ci się podoba Japonia i jakie pierwsze wrażenia z Hokkaido? Odpowiadam grzecznie ale gość coś nie słyszy. Im on bardziej nie słyszy, tym ja czuję się bardziej nieswojo. Chiny to przecież nie są i tu odległości zachowywane są prawidłowe, przy czym mój nowy kolega, chyba faktycznie jest głuchy albo bardzo lubi pisiaki. Nie ma Tomala, muszę go tu zwerbować, to gość nie da mu żyć, a ja się trochę pośmieję.
Fajny onsen? Tak, tak fajny! Koniecznie musisz isc! 🙂 Bo jest coś takiego w środku:
Ale tak bez wygłupów, to we dwójkę z bliską koleżanką po długich męczących nartach- myślę, że Onsen może być majsterszytkiem, ale w naszym dzisiejszym wydaniu, dochodzę do wniosku, że (wredna małpa) Schliemann po prostu nałogowo kłamał. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że sami z Tomalem zafundowaliśmy sobie taką projekcję rzeczywistości.
Fajną alternatywą dla Onsen, jest masaż, ale to musiałby się już wypowiedzieć Tomalo, bo po minie widać ewidentnie, że jest gość specjalistą w temacie 😉
Kończyły nam się pomysły na aktywności, a nareszcie miało zmienić się śniegowo. Front przynosił ze sobą solidną dawkę puchu, a co za tym idzie, trochę chmur i gorszą widoczność. Ale nieważne jakie warunki, bo przecież w górach zawsze jest fajnie! Ostatnie podrygi słońca, przed planowaną dostawą szczęścia, chcieliśmy wykorzystać na wulkan. Nieaktywną już piękną górę, nazywaną tutaj Mt.Yotei. Codziennie kiedy się budziliśmy zaglądała nam przez okno. Wschody słońca też poruszały. Wiedzieliśmy, że wejść można i zjechać do środka tylko nie wiedzieliśmy którędy najlepiej. Teoretycznie są przewodnicy, ale poszperaliśmy trochę na Instagramie i okazało się, że jest to szablonowa forma aktywności większości turystów. Zamiast przewodnika, przyda nam się picie i batony na drogę.
Na wulkan wchodzi się około 6 / 7 h. Od strony zachodniej z parkingu Moon Late są dwie drogi. Jedna stromsza i krótsza, druga bardziej płaska i dłuższa. Przystojniak, Młody i Mądrala też chcieli iść. Do tego załatwili wszystkim transport. Zaczyna się od lasu jak wszędzie, dziwne bo nie ma aż tylu charakterystycznych brzóz jak po drugiej stronie w Niseko. Śnieg twardy i ubity. Byliśmy na miejscu lekko przed 10 rano. Przewodnicy ruszyli z pierwszymi grupami więc ślady wyraźnie pokazywały kierunek. Im dalej do góry, tym stromiej. W zacienionych żlebach resztki niezabetonowanego śniegu. Piękne krajobrazy, trochę ubolewam na przystankach, że miałem wodę 0,33 ml i dawno się skończyła, bo rano nie było niestety czasu na zakupy. Koszulka przykleja się do pleców, plecak robi się cięższy, a monotnia ruchu, noga, noga, kijek, kijek, wykoleja święty spokój i opanowanie. Sporo rekompensują widoki. Widać całą okolicę.
Zlodzona góra utrudnia życie krawędziom i trawersując co któryś krok narta odjeżdża sama w dół. Bliżej szczytu zmienia się koncepcja i narty wędrują na plecak. Z założenia ma być szybciej i energetycznie wydajniej. Stęskniłem się za wodą. Pięknie zamarznięta kosodrzewina podnosi poprzeczkę. Noga zapada się do uda co drugi krok. Niby zamarznięte ale puszcza. Zrobiłem kilka zdjęć i szukam sobie w głowie usprawiedliwienia. Język z pragnienia przykleja się już do kręgosłupa. Śnieg jem już od godziny bo nie mam co pić. Głowa zapętla się w myślach, czy aby na pewno warte jest wchodzenie po tym betonie na szczyt. Wchodzi się po to żeby coś zobaczyć i później dupnąć w dół po puchu. Ani puchu, ani widoków. Wulkan zawisł w chmurze. Pożegnałem się z siłami i pragnieniem chwilę przed szczytem. Za to przywitałem ze skurczem i tęsknotą za wodą. Mgła (chmura), ledwie co widzę przed sobą mądralę. Reszta wycieczki już zdecydowanie wyżej. To tak jakbyś dostał topowo przygotowany driftowóz i zamiast pójść polatać touge, mógłbyś jedynie spalić kapora pod domem. Bez sensu! ”Ja passuję i zjeżdżam, bo zdechnę tu zaraz!” – krzyczę!
Ani rurki do nurkowania, ani wulkanu. Samo słońce, beton i jajka w Onsen.
Gratulacje Igor! Coś te twoje projekcje solidnie szwankują.
Poznaliśmy tylko jednego cwaniakowatego Japończyka i to włanie on pożyczył nam samochód. Mieszkał trochę w Europie i gdybyśmy spotkali go u nas, to w zachowaniu niczym nie odstaje. W Japoni jednak sprawa wygląda zupełnie inaczej i sympatyczny właściciel wariackiej Hondy Civic (w kombi i 4wd, ha!) zachowuje się inaczej niż pozostałe osoby, które mieliśmy przyjemność poznać. Na szczęście jest uczciwy i mówi wprost, że z polskiego międzynarodowego prawo jazdy to wychodzi najlepsza rozpałka do kominka, i że jak nas zatrzyma policja to na 90% dostajemy 1000 Euro mandatu. Także poruszanie się leciwą Hondą po Hokkaido, może okazać się drogą imprezą. Plus jest taki, że niesprowokowana policja, nie zatrzymuje. Czyli jak jedziesz przepisowo i nie zwracasz na siebie uwagi, to powinno się udać bez zbędnych problemów.
Pojechaliśmy z Niseko nad Jezioro Shikotsu – piękne miejsce. Takie rozległe Tahoe. Dalej nad ocean do przemysłowego Tomakomai licząc że gdzieś po drodze zobaczymy surferów. Tomakomai zmieniło obrazek Japonii. Myślałem, że cała jest cukierkowa jak Niseko, a bywa brudna i smutna jak nasze Katowice. Dalej patrząc na mapie w dół dotarliśmy do Shiroi. Później dalej na południe w stronę Muroran, Toyako. Jedna rzecz dziwiła nas strasznie. Wysokie, oświetlone słupy z siatką. Strzelaliśmy w różne kategorie ale nie mogliśmy odmówić sobie kilku swingów, jak zrozumieliśmy, że co jakies 10 km jest wypasiony oświetlony range. Finisz górskimi drogami w stronę Niseko. Po dordze w końcu zaczął padać śnieg. NARESZCIE ! ! ! <3
W życiu dzieją się tylko dwie tragedie. Jak nie dostajesz tego co chcesz i jak to w końcu dostajesz. Sypnęło! I to porządnie. Na tyle porządnie, że szeroko otwieraliśmy z Tomkiem oczy ze zdziwienia co działo się za oknem w przeciągu jednej nocy. Miya szeroko otwierał zasypane drzwi wejsciowe i wcale się nie dziwił, bo ”taki opad, to nie opad” – mówi. Wiesz ile radości może generować śnieg? To jak czaisz się pare tygodni, aż w końcu pierwszy raz klepiesz swoją nową ukochaną w tyłek! Cieszyliśmy się bardzo. Miya mniej bo zamiast łopaty do odśnieżania musiał zaangażować koparkę. Wcześniej stała i odpoczywała, to teraz trochę ruchu jak najbardziej się jej należało.
Cały ośrodek podzielony jest na różne części. Wyciągami spokojnie można dojechać z Hirafu do Niseko. Każda część ma swoje Freeride Zony, w których często stoi pracownik kolejki z włączonym urządzeniem lawinowym i odhacza przechodzących czy na pewno każdy zapiszczał i ma przy sobie pieps’a (lub coś innego). Najfajniejsze zony wyłączone są z jeżdżenia. Te najstromsze z największymi dropami. One mają największe lawiniska i tu bezpieczeństwo jest bezdyskusyjne. Topowe odcinki wyciągów po całej nocy opadów przez pierwsze kilkadziesiąt minut wyłączone są z użytkowania. Grupa ”specjalistów” sprawdza czy jest bezpiecznie. Cały teren, każda zona jest ogrodzona. Za każdą próbę sforsowania ogrodzenia, zabierają skipass. Nie ma żartów. Są też zony, do których trzeba się zapisywać. Dostaje się kamizelkę i krótkie przeszkolenie lawinowe. Jak wyraźnie widzisz możliwości latania w puchu jest naprawdę sporo. Niestety jak pospałeś i jesteś na wyciągu lekko po 10, to po ptokach, bo wszystko dawno rozjeżdżone…i to nie tylko dlatego, że aktualnie w ośrodku jest kilku wygłodniałych Polaków.
W te piękne słoneczne dni, upatrzyliśmy sobie jeden mały szczyt. Z ostatniej stacji wyciąu, na oko jakieś 30 minut dreptania i swobodny, bardzo długi zjazd na drugą stronę góry. Wstaliśmy wcześnie, wyjechaliśmy pierwszą gondolą, żeby na górze zostawić pierwsze ślady. Pomysł był na tyle innowacyjny, że miała go przynajmniej połowa wioski. Do góry nie dreptaliśmy, ale ścigaliśmy się z dziesiątkmi podobnych cierpiących na bezsenność. Cały świat w Niseko i wszyscy na freeridowych nartach? Nie, no jaja! Po 11 zapomnij, że w okolicach wyciągu znajdziesz jakiś kawałek nierozjechanego puchu. Nie ma takiej możliwości. Teren jest beskidowo/sudetowy i raczej to górki niż góry ale frajda jest jeszcze lepsza niż wspomniane klepanie po pupie przytulanki!
Polacy są kreatywni. Wszyscy jesteśmy i kombinatorstwo mamy we krwi. Nie mogliśmy sobie z Tomalem darować, że wszystko nam rozjeżdżają, bo przecież góra nasza i nikogo tu nie powinno być. Weszliśmy, poszukaliśmy trawersów i znaleźliśmy. Stromą ścianę, nawisy, poduchy i wszystko to po co tu przyjechaliśmy. Najlepiej, bo wiedziało o tym może z 5 dodatkowych osób. Dzień w dzień. Od rana do wieczora. Uda płonęły po kilku dniach przeokrutnie i same pisały się na urlop. Wyjątkowe jest jeżdżenie pomiędzy tymi brzozami pod każdym względem.
Kolejki do wyciągów spore. Większość krzesełek to pojedyńcze wynalazki Edwarda, który urządzał Onsen. Identyko wariacki i nowoczesny wyciąg jak w Karkonoszach na Kopę. Z tą różnicą, że tutaj nie ma nic pod nogi i niczego się nie zamyka. Największą przepustowość zyskuje, kiedy jest pochmurnie i mocno pada. Wtedy kolejka idzie szybko :).
- Czy można to porównać do Alaski?
- Po co w ogóle porównywać, skoro świat jest tak zróżnicowany i tak fajnie się go doświadcza?!
- Czy trzeba pojeździć w Japonii?
- Bezapelacyjnie!
- Jakie wrażenia z jazdy? Jaki śnieg?
- Pakuj sprzęt i gaz!
Na masaże zaczęliśmy chodzić regularnie, bo z dnia na dzień dawaliśmy sobie bardziej w kość. Całość dodatkowo nabrała uroku, bo stała się puszysta. Miejscowość jest piękna, a z tym wulkanem w tle wisoną kiedy kwitną wiśnie, musi być obłędnie. Z driftowozem pod domem, to już w ogóle cudo! Organizacyjnie lepiej niż u Niemców. Możesz śmiało przyjeżdżać w ciemno. Mapy ośrodków, miejscowości, instruktaże jak się zachować, aplikacje. Wszystko jest bardzo przejrzyste i intuicyjne. Trzeba być wybitną zdolniachą, żeby na miejscu sobie z czymś nie poradzić.
– Tomalo podobało Ci się?
– Błogostan i ostoja. Chyba muszę coś przeskrobać, żęby mnie zamknęli i żebym mógł tutaj trochę dłużej zostać 🙂 !
Kiedy podają Ci gotówkę, kartę – robią to obiema rękami, czasami nawet z ukłonem. Buty sciąga się w pomieszczeniach. Za kradzież jest się wykluczonym społecznie, odwraca się wtedy nawet rodzina. Wszyscy są dla siebie mili i uczynni. Maski na twarz zakładane są po to, żeby nie rozsiewać bakterii, czyli znowu ogół nad jednostką. U nas kiedy jesteś dla kogoś dobry, często przez ludzi prostych interpretowane jest to jako Twoja słabość. Kanon bycia ”w porządku” opiera się u nas na dwóch filarach: 1. ilości urwa w zdaniu i 2. cwaniactwa w zachowaniu. Opowiadały mi dużo koleżanki na temat Japonii. Mówiły dużo, choć nigdy tam nie były. Fascynowały się mangą, muzyką, modą. Ja zakochałem się w etyce i ogólno pojętej dobroci. Dołożyłem do tego narty i chętnie wrócę po drifting. Póki co wyjeżdżam szczęśliwy i cieszę się, że dane mi było tego doświadczyć.
Czym jest dobro?
”Filozofia i teologia odróżniają to co dotyczy bezpośrednio wiary, od tego, co jest wstępem do niej. Wszystkie przekonania, czy te z obszaru światopoglądu, czy te ze sfery moralności, są preambułą wiary, ale nie stanowią jej istoty. Drogę do Boga otwiera niepewność co do własnej dobroci. Człowiek szuka Boga, gdy widzi, że wcale nie jest lepszy, nie tylko od Boga, ale i od innych ludzi. A chciałby być lepszy – lepszy w pracy, w domu, na ulicy. Jest tyle zła na świecie. Dobroć łączy się z wolnością. Wolność jest sposobem przejawiania się dobra. Bóg, który jest Dobrem, z wolności objawia się człowiekowi, wybiera człowieka, zbawia człowieka. Człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Człowiek też jest dobry. Jego dobroć też jest sposobem istnienia jego wolności. Człowiek nie może być dobry w samotności. Musi być dobry dla kogoś…”
I nieważne czy nazywasz to Chrześcijaństwem, Buddyzmem, Energią czy Światłem.
”Zło nie istnieje panie profesorze, albo też raczej nie występuje jako zjawisko samo w sobie. Zło jest po prostu brakiem Boga. Jest jak ciemność i zimno, występuje jako słowo stworzone przez człowieka dla określenia braku Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło pojawia się w momencie, kiedy człowiek nie ma Boga w sercu. Zło jest jak zimno, które jest skutkiem braku ciepła i jak ciemność, która jest wynikiem braku światła”.
Pojechaliśmy po śnieg. Zrozumieliśmy zdecydowanie więcej. Są jeszcze miejsca na planecie, gdzie ludzie są dla siebie dobrzy. Gdzie drugi człowiek i wzajemny szacunek to najwyższa wartość. Gdzie mają w sercu Boga. W moim odczuciu zapomnieliśmy w Polsce o funadamentalnych wartościach, a Japonia pięknie o tym przypomina i przede wszystkim dlatego warto nią chociaż przez chwilę pooddychać.
Arigato!
PRZYDA SIĘ
zakwaterowanie:
http://www.skijapan.com
http://www.nisekotourism.com
http://www.niseko.ne.jp/en/
http://www.niseko-fuu.com/ – Miya
CENY
Autobus z lotniska – 3500 JPY
Sushi lokalne (dużo) – 2000 JPY
Sok jablkowy – 200 JPY
Piwo (ja nie przepadam, ale napisałem bo wiem, że o swój mięsień dbasz) – 600 JPY
Auto na cały dzień (Honda Civic kombi 4WD) – 5000 JPY
Taxi z MtYotei do Hirafu – 3000 JPY
Gorące źródła (Onsen) – 600 – 1000 JPY
Masaż 1h – 8000 JPY
Fast food owoce morza – 1600 JPY
20 litrów paliwa – 2700 JPY
Owoce są bardzo drogie !
Karnet na dzień – 6400 JPY
Spanie ze śniadaniem (tańsza wersja) – 6000 JPY
ZIELONA HERBATA – bezcenna à brak otyłych i celullitu – drogie Panie mam i chętnie poczęstuję!
LOT
im więcej przesiadek, tym taniej 🙂
Nam udało się polecieć za 1600 PLN w dwie strony… nie żartuję!
Berlin – Helsinki – Nagoya – Sapporo (Chitose).
Z Sapporo do Niseko – 3h autem / autobusem.
Wyspa Hokkaido. Hirafu jest lepsze niż Niseko. Jest kilka ośrodków w okolicy, np. Kiroro.
Wyspy różnią się ukształtowaniem terenu i ilością śniegu jaki spada.
Wysłaliśmy Miyii zdjęcie ”Zdolnyśląsk Pozdrawia”, magnes na lodówkę z polską flagą (bo zbiera) i gorzką czekoladę Wedla (bo polubił). Mamy gdzie wracać : )
Hokkaido, Japan – Igor-san Bucki