– Nie wiem, może, pomyślimy!
– Co???!!! Jakie nie wiem !!!??? to jest DRIFT !!!! Kolbi proszę podrzuć mnie po te bilety bo przecież z Niemcem się dzisiaj nie dogadam.
Los Angeles, Formula Drift. Daigo Saito i reszta świty na żywo, a mój kochany kolega zza zachodniej granicy wypożyczył auto na siebie i teraz łaska, że nie wie czy pojedziemy. Jaja! Rainer nie jest motoryzacyjny i sporo z Was pewnie też nie, ale dziewczyny to jest tak jakby w mieście gdzie teraz jesteście Karl Lagerfeld dał Wam poprzymierzać swoją nową kolekcję albo lepiej, rozdawał swoje ciuchy za darmo. Każdy wieszak by tam przecież pobiegł! Ja miałem tak samo. Czołówka światowa ślizgania się samochodem. Planowałem to już specjalnie z 2 tygodniowym wyprzedzeniem, żebyśmy dobrze wstrzelili się z roadtripem przez LA i akurat spędzili weekend w tumanach dymu. A teraz słyszę ”nie wiem, zobaczę, może, pomyślimy”…
– Rainer kocham Cie jak brata, ale ja mam już bilety i nie chce nawet słyszeć o niemieckich menopauzalnych humorkach!
– okay ale co to jest ten drifting? To bokiem jeżdżą, tak?
Nic nie działa tak dobrze na nasz umysł jak wizualizacja. Każdy ma swoją, opartą na poprzednich życiowych doświadczeniach. Wszystkie one się różnią. Filmowa encyklopedia świata jest uniwersalna i łatwo znaleźć dowolną tematykę. YouTube raz dwa trzy : ”Formula Drift”. Zawody są bardzo grube i jak przegapimy, to jesteśmy ciemniaki kosmiczne.
Impreza interesowała mnie nie tylko dlatego, że byli na wyciągnięcie ręki: Saito, Tuerck, Forsberg, Gittin Jr., ale przede wszystkim dlatego, że mam styczność z polską ligą driftingową i byłem bardzo ciekaw jak bardzo różni się podwórko tej samej tematyki za oceanem. Kiedyś zarządzałem ośrodkiem narciarskim w Świeradowie Zdrój. Zimą w górach progi rentowności przekracza się zdecydowanie i to zdecydowanie łatwo. Sezonowość jest mocno odczuwalna w miesiącach letnich, co zaskoczeniem dla żadnej biznesowej głowy nie jest. Po długiej rozmowie z właścicielem, zdecydowaliśmy, że muszę wymyśleć coś ”wow” na lato. Jakaś impreza masowa, która później viralem rozejdzie się po świecie. Wylądowałem z Michałem Kościuszko na sushi w Krakowie i rozważaliśmy temat zagadania Red Bull’a, wpuszczenia Michała w rajdówce na drogi szutrowe na stok, na Stóg Izerski i zrobienie z tego fajnego materiału/eventu. Jak to w Polsce pojawiło się kilka prawnych komplikacki i temat odłożyliśmy do szuflady. Drifting gdzieś ciągle był u mnie z tyłu głowy i czekał na swój moment. Któregoś dnia jadąc do pracy wyślizgałem się (w myślach) całą drogę dojazdową do ośrodka. Wszystko przeszedłem bokiem na wklepanym :). Tego samego dnia zadzwoniłem do Tomka Chwastka (wtedy czynny jeszcze zawodnik PFD, dzisiaj Dyrektor DriftMasters.gp) z zapytaniem czy runda górska w formie zawodów driftingowych to dobry pomysł dla wszystkich? Tomek przyjechał na spotkanie z prezesami. Zobaczył drogę, zwariował. Odpalimy pierwsze Touge w Polsce! 🙂 albo i w Europie. Budżet mamy więc najpoważniejszy problem odpada. Na spotkanie zaprosiliśmy Burmistrza i władze miasta. Piękna promocja przecież dla regionu. Win Win dla wszystkich! Kiedy dopinaliśmy już finalnie temat, Burmistrz wywinął solidny numer. Powiedział, że to jest uzdrowisko i głośne samochody i dym opon to jednak nienajlepszy pomysł, i nie wyraża zgody. Z radości chcieliśmy nakopać mu do dupy. Tomek idąc za ciosem wykonał bardzo mądre posunięcie i kawałek od Świeradowa, w Karpaczu podał sobie rękę z tamtejszym włodarzem miasta, który dostrzegł w driftingu ogromny potencjał promocyjny dla miasta i udało się zorganizować to:
Zawody są znane na całym świecie. Nawet chłopaki w Japoni odpalają film w telefonach, na hasło, że przyjechał Polak. Później było trochę doświadczeń z DriftMasters.gp więc Formula Drift była dla mnie wielką niespodzianką z kilku perspektyw.
Dwa filmy obejrzane i Rainer siedzi już w odpalonym samochodzie. ”To jest tak jak Formula 1 u mnie w Monaco, tylko fajniejsze”!
Miły akcent już na samym początku, żeby dojechać do parkingów, trzeba przejechać przez tor. Bardzo nam to pasowało i już na samym dojeździe zjaraliśmy jeden komplet w naszym przednionapędowym wariackim Nissanie Altima.
Pierwsze co rzuca się w oczy to kolejki chyba jeszcze lepsze niż za czasów naszych rodziców po papier toaletowy. Czasy się zmieniły ale dalej stoimy z kartkami w rękach, z tą różnicą, że te kupiliśmy online i maja kod kreskowy, który w głębi duszy liczę, że uratuje nam tyłki przed staniem i czekaniem.
Nie ma tego złego, w kolejkach sporo driftingowej stylówki. Widać, że grono zupełnie nieprzypadkowe. Jest też trochę różnych karnacji, co zawsze z Rainerem nas cieszy. Karki skręcają się same na nieprzejeżdżające zaraz za siatką ogrodzenia bokoloty, a za mijającą nas niebieskooką mulatką, w krótkich białych szortach i sensowną shakowo-murzyńską pupą. Widzę po oczach marudy, że drifting mu się bardzo spodoba. Apropos shaków, mieszamy polskie podejście z niemieckim i mijamy wszystkich, lecimy odrazu do wejścia, trochę na bezczelniaka, może nie trochę, a zdecydowanie. Przy samej bramce wejściowej, kolejka się zwęża. Wyciągam bilety i siemanko. Siemanko pokazuje mi na Meksykańców obok, którzy mają ten sam zestaw w ręce co ja. Lepiej! Ma go cała kolejka. White Chocolate i Vanilla Face muszą wyruszyć z powrotem na sam koniec. Całość oczywiście serdeczna, śmieszna i z jajem – jak to w Stanach. Do śmiechu nam nie było, bo wyglądało na jakieś 3h czekania. Po 20 minutach byliśmy już na mostku, przechodziliśmy do parku maszyn. Kolejka poruszała się w trybie ”turbo expres”, a dziewczyn było tyle, że nawet nie zauważyliśmy jak to szybko zleciało. Fajnie to Amerykanie rozwiązują, bo całość jest usystematyzowana. Każdy wie gdzie ma być i co robić i jakie ”rozpraszacze” gdzie ulokować, żeby panom się nie nudziło, póki nie widać samochodów. To co rzuca się na pierwszy rzut oka, to branding. U nas wisi kilka banerów, stoi kilka namiotów i są może 3 lub 4 wielkie ciężarówki. Tu trzeba to pomnożyć przez wielkokrotność. Wyraźnie widać budżety… amerykańskie budżety.
Handel kwitnie. Niech żyje kapitalizm! Każde stoisko ma coś, żeby Cię na chwilę zatrzymać. Hoonigan handluje ciuchami, ale większe zamieszanie robi S13, przerobiona pod drifting dla gościa na wózku. Wszystko jest w rękach. Szofer na wózku siedzi obok i odpowiada na każde ciekawskie oczy. Pokazuje, otwiera. Można dotknąć. Nie ma barierek, ogrodzeń. Ludzi jest tłum. Idziemy dalej, przepołowiony silnik Vankla z Mazdy. Pięknie widać kręcący się tłok po trójkącie. Obok zeszperowany most, dwie półosie i dwa koła. Tato tłumaczy młodemu jak to działa i dlaczego wewnętrzne koło wypycha tył samochodu na zewnątrz zakrętu i jak powstaje poślizg. Kawałek dalej firma od zawieszeń ma zrobiony driftwóz wydmuchę, z powycinaną karoserią, gdzie wyraźnie widać całe zawieszenie. Ruszasz kierownicą i nie sposób nie zauważyć skąd bierze się taki skręt. Wszędzie ciężarówki, namioty, reklamy. Kolor! Pachnie słodkim paliwem, stosy opon wszędzie. Hostessy na szczęście też są!
Wchodzimy na trybuny. Siedzimy przy najdłuższym zakręcie. Ludzi full. I to jest pierwsza podstawowa różnica pomiędzy polskimi zawodami, a amerykańskimi. Ilość kibiców jest ogromna. Druga sprawa to jak całe to towarzystwo reaguje na przejazdy poszczególnych kierowców. Jak bardzo utożsamia się z tym lub tamtym zawodnikiem. Jak żywiołowo reaguje, ile jest w tym ekspresji i energii. U nas potrzeba jeszcze z dwóch pokoleń i srogiej ilości tripów po świecie otwierających głowy, bo póki co każdy speaker na każdych naszych zawodach ma ręce pełne roboty, mikrofon płonie, a niestety nie przynosi to pożądanych rezultatów. Kiedyś rozmawiałem o tym z zagranicznymi sędziami pracującymi przy rundach w Polsce i wniosek z ich obserwacji jest jeden. Cała wschodnia Europa ma ten sam problem, jesteśmy za dobrzy by klaskać, cieszyć się. Jesteśmy za dumni. ”No w ostateczności przyklepię mu dwa brawa, niech ma”.
Bez sensu!!!
Tu na trybunach jest moc! W przenośni i dosłownie. Są ludzie, którzy zajmują dwa krzesełka i przy pierwszych przejazdach budzi to u nas większe zainteresowanie niż dymiące 4 kółka. Jest też trzech pseudo luźnych po kilku piwkach. Niby tak daleko od domu, a tak blisko! U nas ludzie nie reagują na wulgaryzmy i popisy wirachów, bo się boją. Tutaj, 5 minut, dwóch czarnoskórych karków i panowie ”pępki świata” zostali pożegnani przy oklaskach pozostałej części publiczności.
Po pierwszych przejazdach kwalifikacyjnych idę zerknąć jak działa serwis, co robią z oponami i jak wygląda cały obrazek amerykańskiego driftingowego snu.
Serwis jak u nas. Ducktape i trytka załatwia wszystko! Tam gdzie nie pomga taśma i plastik, używa się młotka z takim samym entuzjazmem jak w kraju gdzie komuna przegrała z demokracją. Serwisy działają szybko i sprawnie. Na koniec auta są myte, żeby każde logo było wyraźnie widoczne i z powrotem na tor. Opony po jednym przejeździe układane są w kolumny jedna na drugiej. Driftowozy dostają nówki z metkami na kolejne przejazdy. Proces utylizacji bardzo mi się podoba. Podszedł sympatyczny jegomość z kredą i jak leci napisał wszędzie FREE. Ale by się beema cieszyła!
Wracam na trybuny. Jak idzie fala, to nie ma opcji, że sobie nie wstaniesz i nie zrobisz bo Ci się po prostu nie chce. Lecą wszyscy od lewej do prawej aż miło – tłum porywa. Widzę gdzieś nawet polską flagę na maszcie. Rainer mówi, że to odwrócone Monaco. Przejazdy trwają. Każdy wzbudza porównywalną dawkę emocji na trybunach. Każdy komuś kibicuje i nikt się z tym nie ukrywa. Clipy, zony i linia przejazdu jak u nas. Pary? Zależy kto z kim. Niektóre na odległość ”głowy”, co kwalifikuje się na szybkie szkolenie u Mospina, Więcka, Hypkiego lub Nakamury 😉
Jak Pawlak goni Tuerck’a to robi się już lepiej, chociaż tak dobrze jak w polskich parach (np. Mospin/Hypki) to jeszcze nie jest. Miło się to ogląda ale jak sam coś się ślizgasz, to wiesz, że zdecydowanie milej puszcza się kierownicę i klepie do odcinki, niż siedzi na plastikowym krzesełku i patrzy na ulubioną szarlotkę przez szybę. Całość ma zdecydowanie formę świetnie zorganizowanego show. Ludzie bawią się pierwszorzędnie, choć zastanawia czy aby większość jest faktycznie zajawkowiczów na drift, czy po prostu na spędzenie soboty przed żywym obrazem, zamiast telewizorem. Chodzą pewnie na mecze, imprezy, koncerty. Jest tego dużo i wszędzie. Ten drift jest jedną z kilku rozrywek. Ale działa świetnie. Kasa kręci koło. Jest odbiorca, jest widz. Jest kupiec, jest sponsor. Jest bohater. Koło się zamyka i gna. Oby długo nie hamowało bo fajnie jest to zobaczyć na żywo. Sama trasa do mnie nie przemawia. Myślę, że zawodnicy też wolą coś innego. Tutaj prosta, prawy, długi lewy (ten z nasza trybuną), zacisk prawy i koniec. To tak jakbyś wpuścił do cyrku szybkiego geparda i kazał mu biegać w kółko. Fajnie, że jest i możesz go zobaczyć u siebie. Przecież kupiłeś bilet i na weekend akurat Ci gra, tym bardziej że nie musisz zasuwać do Afryki. Ale to nigdy nie będzie to samo co jego naturalne środowisko. To samo co góry gdzieś po środku niczego, Ty, kumple i zakręty. Tam biletów nie potrzeba i jak mówi Naoki ”Touge is free”.
Wszystko w życiu ma swój urok i na pewno warto pewnych rzeczy doświadczyć. Być gdzieś, poodychać chwilą. Zatrzymać sobie, w głowie moment. Formula Drift warta zobaczenia bez dwóch zdań – potwierdzone nawet przez Rainera!
Czy w Polsce odstajemy? Pod względem jeżdżenia na pewno nie, ani trochę! Pod względem kibicowania, tak mocno! Nie wszystkie auta mają u nas po 1000 koni ale myślę, że spokojnie kilka naszych nazwisk w mocnych bokolotach, solidnie namieszałoby w wynikach Formula Drift i otworzyliby niejednego szampana!
Idę do Ryana, opowiem mu o Pawle.
Dzwoni ostatno do mnie Paweł z Magazynu LOGO i pyta czy chcę jechać na Slovakia Ring zrobić materiał. Każdy tor jest fajny więc wstępnie się podpaliłem i mówię, że pewnie.
– Ale samochody czy motory?
– Motory!
– Ooo pięknie. Zdążyłem już zapomnieć jak to jest lecieć 3 paki na Kawasaki. A co szybkiego mi nagrałeś Paweł do jeżdżenia?
– Tym razem są zawody i chodzi o to, żebyś pojechał, pogadał i zrobił z nich relację.
– Aha czyli obserwator nie uczestnik i mam napisać, że Nowak pocisnął Kowalskiego?
Widzisz Ryan to jest tak na maxa do bani, że się po prostu nie chce! Kiedy nie bierzesz w czymś udziału, a tylko obserwujesz. Tak jak tutaj Formula Dirft na worksucks’ie. Co napisze? że para Pawlak z Tuerck’iem była jedną z ciekawszych? I co z tego jak nie ma w tym emocji i potem Piotrek Więcek mi powie, że ”pismak” nie ma flow, bo siedzi, a nie jeździ :).
– Ryan tyle masz tu tych swoich piździków. Daj któryś na dwa okrążenia toru. Przejdę piecem pare winkli i już będzie mi się łatwiej pisało! Dam Ci beemę jak będziesz u mnie! Promise!
– Poczekaj pójdę po kask, żebyś sobie głowy nie rozwalił o klatkę, wybierz sobie czym chcesz latać!
Już wsiadam, zapinam się w Takaty, a tu idzie cudo z mojego logotypu. Na dodatek chyba z siostrą bliźniaczką. Naprawdę chciałem pojeździć, bo dobrze się gadało z Ryan’em ale życie to sztuka wyborów! Eee dziewczyny już idę, oddawać GoPro ! 🙂
Long Beach, California – Igor Bucki